Bowmore

B, Islay, Zwiedzone

Pierwsza wizyta na Islay i pierwsza zwiedzona tam destylarnia. Bowmore. Zwiedzona wraz z grupą uczestników podróży z Whisky My Wife. A jak już dobrze wiemy, z Grzesiem i Danielem zawsze można liczyć na niepowtarzalne doznania. Tym razem nie było inaczej. Bowmore to 28 dogłębnie zwiedzona destylarnia.

Bowmore oferuje rozmaite toury, w których każdy odwiedzający, bez względu na poziom zaawansowania znajdzie coś dla siebie. Od standardowego zwiedzania budynków destylarni w cenie 10 funtów do 4 godzinnej wycieczki po okolicy połączonej z lunchem i oczywiście degustacją w osławionym magazynie No.1 Vaults. My wybraliśmy opcję Vaults Secret’s Tour w cenie 70 funtów obejmującej degustację whisky prosto z beczek. W cenie biletu otrzymaliśmy również 100 ml wybranej whisky, do której dołączono kilka firmowych gadżetów. Co do samego przebiegu zwiedzania – wejście do pieca w którym akurat opalano torfem słód dosłownie wyrwało nas z butów! Całkowita ciemność, duchota i dezorientacja w topografii terenu miała zakończyć się spotkaniem ze ścianą paleniska znad której co raz pojawiały się języki ognia. Piękne doświadczenie – DIAGEO – uczcie się! W trakcie degustacji w najstarszym magazynie whisky No.1 Vaults pojawił się menadżer destylarni – David Turner. Jego uwagi co do oferowanych whisky okazały się bezcenne, a pomysł, aby whisky z beczki po Bourbonie lekko ogrzać w dłoniach zmienił całkowicie moje postrzeganie tamtego trunku. Później udało mi się zamienić kilka słów z Davidem na osobności – człowiek otwarty i niezwykle sympatyczny. Nie mógł jednak uwierzyć, iż ktoś z własnej woli chce mieszkać pod Glasgow (“Motherwell? Oh, God… Really?”) Nad całością panowała Pani Przewodnik – Cat. Miła i kompetentna osoba.

Aby jednak móc doświadczyć powyższych atrakcji, trzeba się dostać na Islay. Całość problemów opisałem szerzej przy okazji odwiedzin w destylarni Jura, więc zainteresowanych odsyłam do właściwego miejsca. Można jednak powiedzieć, iż destylarnia Bowmore znajduje się w centralnym punkcie wyspy, w mieście o tej samej nazwie będącej jednym z nielicznych ośrodków szerszej cywilizacji. Jest tam bankomat, mały sieciowy Co-op (nasz odpowiednik Żabki), kilka hoteli, basen (ogrzewany z resztą przez samą destylarnię, która używa w tym celu wody z kolumn chłodniczych), restauracje oraz liczne małe sklepiki regionalnych producentów i artystów. Obowiązkowym miejscem odwiedzin w samym miasteczku jest okrągły kościół, w którym diabeł nie może skryć się w żadnym kącie. Problemem jest niestety baza noclegowa, miejsc do spania na całej wyspie jest niewiele i absolutnie nie są one tanie.

Zarys historyczny prezentuje się następująco: Bowmore jest najstarszą destylarnią na Islay, założoną w 1779 roku przez Davida Simsona. Następne zawirowania właścicieli w niczym nie odbiegają od innych tego typu przypadków. W 1837 roku destylarnię przejmuje firma zlokalizowana w Glasgow – William & James Muter i zarządza nią do roku 1892. Dalsze losy to kolejni właściciele, wojenne zawirowania, aż do roku 1963, kiedy to Stanley P Morrison Ltd przejmuje kontrolę w Bowmore. W mojej opinii zaczyna się doskonały czas dla gorzelni (zauważyć można iż legendarny Black Bowmore datowany jest na 1964 rok). W 1987 roku, wraz z Auchentoshan i Glengarioch tworzy się grupa powiązanych destylarni o nazwie Morrison Bowmore Ltd. Finalnie grupa została wcielona w struktury japońskiego giganta Suntory w 1994 roku, który w 2016 roku przejmuje również Beam Inc. (znanego z posiadania między innymi Jim Beam’a) i zmienia nazwę na Beam Suntory. Oznacz to, że portfolio grupy powiększa się o destylarnie Laphroaig i Ardmore.

W kwestiach technicznych moce przerobowe to 2,2 miliona litrów alkoholu rocznie, prawie w całości wykorzystywanego do produkcji single maltów. Wytwarzane są w 2 parach alembików o pięknym, bardzo prostym kształcie. Na słowa uznania zasługuje fakt, iż Bowmore 40% zapotrzebowania na słód zaspokaja własnymi siłami. Reszta dostarczana jest ze słodowni w Port Ellen. Destylarnia wykorzystuje zarówno beczki po Bourbonie jak i po Sherry, zdarzają się oczywiście wyjątki od tej reguły. Najbardziej interesującym jest oczywiście wersja starzona w beczkach z japońskiego dębu Mizunara. Może kiedyś uda mi się skosztować tej piękności …

Charakter Bowmore to lekko dymne whisky, o wspaniałych morskich nutach, słonych akcentach z dodatkami najróżniejszych owoców. Są to whisky eleganckie, dostojne, wymagające dłuższego namysłu. Mnogość edycji oficjalnych sprawia, iż jest w czym wybierać, ale dopiero bogactwo edycji od niezależnych bottlerów potrafi przyprawić o zawrót głowy. Bowmore to prawdziwa skarbnica wysokogatunkowych whisky, klasa sama w sobie. Myślę o niej szczególnie ciepło, mając w pamięci tak udane odwiedziny w destylarni i wiem, że będę zaglądać tam za każdym razem, ilekroć zawieje mnie na Islay. Kto wie, co ciekawego można odkryć w barze na piętrze, czy w samym firmowym sklepie Bowmore…?

Tymczasem w kieliszku

Bowmore Black Rock, OB, 40%

Zakupiony przeze mnie na lotnisku w Glasgow Bowmore Black Rock skusił mnie pochodzeniem, litrażem oraz niewygórowaną ceną. Były to okolice roku 2016 z tego co pamiętam, czyli o whisky nie wiedziałem jeszcze zbyt wiele. Ale już wtedy czułem, że Bowmore to marka, którą można próbować w ciemno. Ta edycja stała się prezentem dla naszego serdecznego kolegi z Gdyni, który zaoferował nam nocleg i podwózkę z lotniska. W środku nocy zaatakowaliśmy tę pozycję nieświadomi nadciągającej burzy. W zapachu była to jedna z najbardziej brudnych wersji torfu jaką miałem okazję spożywać. Dużo węgla drzewnego i sadzy, podsycanych oparami słabo ukrytego alkoholu. Dało się także odczuć akcenty słonego wybrzeża. Można domniemywać, że ukrywały się pod tym wszystkim owoce cytrusowe, ale będzie to interpretacja mocno optymistyczna. Bowmore Black Rock sprawdził się jako tło do dłuższej nocnej rozmowy. Wyewoluował natomiast, gdy szanowny kolega wpadł na pomysł dorzucenia do niego kostek lodu. Cóż, nie powołałem się na klauzulę sumienia, w końcu był to mój gospodarz. Nie wspomniał tylko o zamrożonych kawałkach ananasa w maleńkich lodowych kosteczkach. Mniemam, że takiego losu tej whisky nie przewidzieli nawet specjaliści z Islay. Ale czy ktoś ośmieliłby się zatrzymać tę karuzelę awangardy?

Bowmore Small Batch, OB, 40%

Moje pierwsze zetknięcie z Bowmore. Takich przeżyć się nie zapomina. Cóż z tego, iż to najbardziej podstawowa wersja Bowmore jaka tylko istniała, bez podania wieku z wielką domieszką karmelu. Ważne, że pierwszy raz przyniosłem do domu Bowmore zakupioną w lokalnym dyskoncie. Wydawała się wspaniała, lekko dymna, ciekawie owocowa, nie paląca w przełyk. Wydawała się taka grzeczna, poukładana i zrównoważona. Finisz był słonawy, charakterystyczny posmak nie pozostał na długo, co tym bardziej zachęcało do uzupełnienia szkła. I tak ją zapamiętałem. Szkoda, że wymieniono ją na inny model. No.1 to już nie ta sama historia.

Bowmore Voyage, bottled 2000, OB, 56,0%, Port Casked, 12000 butelek

Zaskoczenia nie będzie jeśli stwierdzę, że kiedyś whisky robiono trochę lepiej. Bardziej starannie, poniekąd wolniej, uważniej. Kiedyś to i NASy butelkowano przyzwoite. Kiedyś to, kiedyś tamto… Ważne, że taką sympatyczną whisky miałem przyjemność zdegustować w trakcie pandemicznej degustacji online organizowanej przez Whisky My Wife 4 grudnia 2020 roku. 20 lat oczekiwania w butelce na śmiałków, którzy zdecydują się ją wypić. To pokazuje, jak długo niektórzy potrafią trzymać whisky w szafie czekając na dogodny moment. A w samym kieliszku… po królewsku. Drewnianie, przebija się zapach wilgotnej piwnicy, delikatnego torfu, a po dłuższej chwili – mocnej herbaty. W smaku konkretnie, słodko, czekoladowo i karmelowo. Esencja herbaciana też ma swoje 5 minut. Zostaje nieco za krótko na języku, ale pomimo tego mankamentu jest to whisky na solidne 7 punktów w mojej ocenie (przy średniej uzyskanej przez 30 uczestników równej 6,06 punkta). Nie przekombinowana, autentyczna, bez jakiejkolwiek dominacji beczki po porto. Okrągła i pełna. Przy takich NASach mógłbym siedzieć godzinami.

Bowmore No.1, OB, 40%

Whisky bardzo podobna do Small Batch, jednak już nie tak smaczna. Przypomina jej zwietrzałą wersję. Zdecydowanie niesie ze sobą mniej doznań. To pierwsza taka Bowmore, która faktycznie mi nie podeszła. Pomimo moich niewielkich oczekiwań do whisky typu NAS, o najniższej możliwej mocy, nie zadowoliła mnie choćby w umiarkowanym stopniu. Whisky jest płaska, monotonna, bez większych niuansów. Dalej jednak pijalna, ale po produkcie spod szyldu Bowmore oczekuje się tych słonawych akcentów i ukrytej owocowości. Podsumowując, jest to produkt typu “zapchajdziura”, dla szerszego grona mniej zorientowanych odbiorców. Na prawdziwą Bowmore trzeba wydać odrobinę więcej grosza.

Bowmore Vault Edit N°1, First Edition, Atlantic Sea Salt, bottled 2016, OB, 51,5%, Ex-Bourbon Cask

Pierwsza, z serii czterech whisky inspirowanych charakterystycznymi akcentami znajdującymi się w produktach spod szyldu Bowmore. Atlantycka sól, dymno-torfowa perfekcja, owocowe bogactwo i jedwabista słodycz. Do mnie takie marketingowe zabiegi w ogóle nie przemawiają, ale cóż – jakoś serię trzeba nazwać. Próbowana tutaj pierwsza edycja to niestety trunek bez określenia wieku, za to z piękną mocą 51,5%. Dotarłem też do informacji, że użyto karmelu do barwienia, ale na moje oko dalej jest to bardzo blady płyn. Sugestie o małoletności tej whisky nasuwają się same. Dosyć wstępu, więcej degustacji. To co od razu uderza w tej pozycji, to zdecydowana lekkość. Aż ciężko uwierzyć w tak wysoką zawartość alkoholu. Whisky bardzo lotna, minimalnie torfowa, przyjemna i odprężająca. Dobra na upalny dzień. Również mało skomplikowana i niezwykle prosta. Troszkę wanilii, odrobina anyżu. Brzmi jak przepis na szybką babkę piaskową. W smaku, i tutaj nie wiem czy się nie zasugerowałem, ale ta wspomniana wcześniej słoność występuje. Ale taka połączona ze słodyczą, dalej waniliowa i jednopoziomowa. Finisz króciutki i już go nie ma, lekko rozgrzewa, ale nie ma o czym pisać. To nie jest zła whisky, ale po pierwsze, nie w tych pieniądzach (prawie 500 złotych? Boże uchowaj!), a po drugie, po Bowmore jednak oczekuje się czegoś więcej.

Bowmore Feis Ile 2013, OB, 56,5%, 1st and 2nd fill Bourbon Barrel, 1000 butelek

Dobrze jest od czasu do czasu przypomnieć sobie o destylarni Bowmore. W zalewie nowych wypustów wszelakiej konkurencji, Bowmore wydaje się bezpieczną przystanią zachowującą pożądaną jakość. Specjalne edycje butelkowane z okazji festiwalu Feis Ile to prawie zawsze dobry wybór. Bowmore od zawsze kojarzyła mi się z idealnym połączeniem łagodnej torfowości ze słodyczą i aromatem destylatu starzonego w beczkach po sherry. Użycie tylko i wyłącznie beczek po burbonie to już inna historia, taka jak opisywana tutaj. Whisky bez oznaczenia wieku, lecz w pełnej mocy. W zapachu pięknie waniliowo, delikatnie i orzeźwiająco. Sporo morskiej słoności i akcentów plażowych. W smaku więcej kwasowości, cytryny, limonki i oczywiście torfu. Wszystko zamknięte w słonawej otoczce. Niby nie dzieje się tutaj zbyt wiele, nie ma skomplikowanych, wielowarstwowych przenośni, ale z pewnością ta whisky jest nienajgorszym wyborem w kategorii “alkohol codzienny”. Jeśli kogoś zmęczą wszechobecne sherry bomby, to taka Bowmore po bourbonie to wspaniała odskocznia.

Bowmore Feis Ile 2014, OB, 56,1%, 1st Fill American Oak Bourbon Barrels, 1000 butelek

Można powiedzieć, że będzie powtórka z rozrywki. W tej edycji festiwalowej Bowmore użyto jednak tylko beczek pierwszego napełnienia po bourbonie (zrezygnowano z beczek drugiego napełnienia jak w edycji z Feis Ile 2013). Efekt – zupełnie odmienna whisky. Bourbonowe Bowmore nie są może szczytem marzeń i pożądania, ale pokazują, że destylarnia potrafi poradzić sobie z każdą beczką. Whisky jest pełna, wciąż delikatna, ale z niewielkim pazurem. Ma swój charakter, szczególnie w zapachu oferuje sporo wanilii w objęciach wyważonego torfu. Pojawia się też coś na drugim planie, coś w rodzaju gorzkich orzechów czy nawet cukierków o smaku toffi. W smaku może zbyt ostra, lekko mydlana, ale ciekawie kremowa i gęsta. Przyjemnie słona, utrzymuje się długo na języku i dozuje emocje powoli i równomiernie. Niestety, znów whisky bez oznaczenia wieku i można odnieść wrażenie, że nie jest to przypadek. Czuć whisky młodą, lekko nieuporządkowaną, ale wciąż akceptowalną dla podniebienia. A gdyby tak jednak poczekać te kilka lat dłużej…? Co złego mogłoby się stać?

Bowmore 14 yo, 2002/2017, IB, 46%, Murray McDavid, Benchmark – Limited Release, Château Haut-Brion Cask Finish, 340 butelek, beczka #8

Whisky z jednej beczki, ale o obniżonej do 46% mocy. Ciekawy zabieg, nieczęsto spotykany. Również finisz tej whisky jest arcyinteresujący, pierwszy raz natrafiam na Château Haut-Brion. Od razu widać, że wino nie z mojej kategorii cenowej. Wytrawne, czerwone wino z Bordeaux. Drogie. Co do samej whisky, w zapachu nie obiecuje zbyt wiele, jest delikatny torf, przyjemne akcenty skórzane. Finiszowanie zdecydowanie zmieniło charakter tego destylatu, po bourbonie ani śladu. Smak to najmocniejsza strona tej pozycji. Treściwa, gruba w charakterze, mięsista. Sporo dębu, przypraw, suszonych śliwek i rodzynek. Oj, dużo się tu dzieje, przyjemnie jest wrócić po chwili do kieliszka. Finisz niestety ucieka dość szybko, jednak te 46% to za mało, brakuje kopniaka, odrobiny pazura. Mogłoby być świetnie jak na 14letnią whisky, a jest tylko dobrze.

Bowmore 17 yo, 14.06.1999/2017, OB, 51,3%, Warehousemen’s Selection, Bourbon, Sherry and Wine Casks, 3000 butelek

Zestawienie whisky pochodzących z beczek każdego typu może dać najróżniejsze rezultaty. Wypadkowa takich zabiegów jest zawsze nieprzewidywalna, chyba w samej Bowmore nie wiedzą do końca co osiągną. A osiągnęli taką whisky, że ograniczono ilość sztuk do 3000 i zamknięto ją w serii Warehousemen’s Selection. “Wybór magazyniera” tłumacząc wprost na polski już takiego wrażenia nie robi, jak jego angielska nazwa. Ale chyba jednak wiedzieli co robią. Klasyczny, lekki torfowy aromat Bowmore jest na miejscu. Zaraz za nim pojawiają się ciężkie nuty tytoniu, kadzideł i pasty do butów. Zaskakująco lekka jak na 51,3%, przyjemna i delikatna. W smaku absolutne zaskoczenie – alkohol zaatakował niespodziewanie, uderzył mocno i dosadnie. Pociągnął za sobą akcenty skórzane, piwniczne, sporo suszonych owoców. Genialna w teksturze, oleista i pełna. Miłe zaskoczenie na finiszu, słone orzechy trwają relatywnie długo dopełniając interesującej całości. Zaskakująca Bowmore, przesycona charakterem, dowód, że Bowmore fajną destylarnią jest!

Bowmore 18 yo, OB, 43%

Nie wiedzieć czemu, ta whisky zupełnie nie przypadła mi do gustu. Jak nigdy przeszkadzała mi jej wyjątkowo wodnista konsystencja, whisky wręcz przeciekała mi przez zęby. Może festiwalowa atmosfera, w której miałem przyjemność degustować tę 18tkę, nie pozwoliła mi doznać wszystkich jej walorów. Charakterystyczny dla Bowmore zbalansowany wpływ torfu na destylat został jednakże zachowany. Producent deklaruje, tu cytat: “kremowe, karmelowe toffi, dojrzałe owoce i dymny aromat” w warstwie zapachowej. Wyważona opinia, nie ma co przesadzać. Wspomnianego toffi i owoców zbytnio nie wyczułem, lekki dym jak najbardziej. Niestety, rozczarowującym był finisz, którego właściwie nie było. O ile w zapachu można było wyczuć jakieś niuanse, lekką słodycz i słoność i w smaku elegancko ukryty alkohol, to wszystko to znikało w ułamku sekundy. Co by nie mówić, sok jabłkowy zostaje w pamięci dłużej. Pamiętam, iż po tej propozycji spróbowałem 18letniej Highland Park i ta zrobiła na mnie dużo większe wrażenie. Czyli jednak z odbiorem było u mnie wszystko w porządku, wina leży ewidentnie po stronie whisky. Obiecuje sobie jednak podejść do tematu jeszcze raz, na spokojnie, przy kolejnej okazji. Każdy zasługuje przecież na drugą szansę, czyż nie?

Bowmore 18 yo, 20.01.1999/26.06.2017, OB, 55,7%, Hand-filled at the distillery, Pedro Ximenez Sherry Butt, beczka #25

Za oknem sztorm i promy w Szkocji nie pływają. W taką paskudną pogodę, gdy deszcz pada niemalże poziomo, łączę się i solidaryzuję z mieszkańcami Islay. Skoro u mnie, pod Glasgow jest tak źle, wolę nie myśleć, co oni muszą znosić. Wytypowana na wieczór whisky to trunek z najbardziej przeze mnie pożądanej odmiany. Hand-filled at the distillery wskazuje na whisky nalewaną wprost z beczki w destylarnianym sklepie. Nie ma co mówić, Bowmore w tej materii jest niedoścignionym wzorem, każda tego typu propozycja rozchodzi się w przeciągu jednego dnia, a ceny butelek na aukcjach osiągają kilkukrotne przebicia. Nie dziwię się, bo whisky faktycznie jest wyborna, w nosie dzieją się piękne rzeczy. Z miejsca przenosi człowieka do magazynu z beczkami. Jest dużo sherry, sporo wytrawności, aromatów piwnicznych i skórzanych. Wszystko to odpowiednio zadymione i zatorfione. Za takie połączenie cenię sobie Bowmore, za nienachalny torf i szeroki wachlarz doznań. W smaku już ostro, alkohol pokazuje pazury. Pierwszy łyk przyprawia o szybsze bicie serca i uderzenie ciśnienia tętniczego. Wytrawność i przeładowanie tej whisky drewnem nie ustępuje miejsca nawet fenolowemu posmakowi. Kolejny łyk to mocne uderzenie czekolady, ciężkiego wzmacnianego wina, drewna i ciemnej kawy. Gęsta ciecz, powleka całe podniebienie i finiszuje bardzo długo. Wydaje się odrobinę źle zbalansowana. Nos i finisz to prawdziwy majstersztyk, smak jest zbyt zdominowany drewnem. Ale to i tak szalenie wysoki poziom. Moja uwaga jest zaledwie kosmetyczna. Jeśli komukolwiek udałoby się zdobyć tę whisky, szczerze polecam. Jak i każdą inną, nalewaną w destylarni. Ja miałem tylko sampelka, marzę o całej butli.

Bowmore 18 yo, 1999/12.09.2018, OB, 53,4%, Hand-filled at the distillery – Vaults Secrets Tour Cask Sample, Bourbon Cask, beczka #1462

Whisky próbowana w legendarnym magazynie Vault N°1 w Bowmore. Ciężko być obiektywnym, bo i okoliczności spektakularne, towarzystwo wyśmienite, a i sam menadżer destylarni szepnął dwa słowa odnośnie tej pozycji. Ostatecznie nabrana przeze mnie osobiście z beczki i zabrana do domu.  Naturalne piękno i moc. Wspaniałe połączenie delikatności torfu ze słodyczą. Chociaż rzadko lubię Bowmore po bourbonie, ta jednak ma coś w sobie. Kluczem do zrozumienia tej whisky jest, zgodnie z zaleceniami Davida Turnera, ogrzanie kieliszka w rękach. Otwarcie aromatów jest fenomenalne, buzuje wręcz wanilia i kokos, są herbatniki i ciastka maślane, a całość w powlekającej podniebienie teksturze. W smaku wszystko poprawnie, dokładnie to czego można się po takiej whisky spodziewać – słodko, lekko torfowo i z klasą, tak jak pisałem przed chwilą. Finiszuje równo i umiarkowanie długo. Wyważona pozycja, chociaż z wariantem po sherry, który uczestnicy mieli do wyboru, zdecydowanie przegrywa. Choć nie jest to whisky słaba, nie wytrzymała konkurencji. Szkoda tylko, że na pamiątkę dostaje się zaledwie 100ml, bo wracałbym do niej zdecydowanie częściej – w końcu warto czasem zasmakować odrobiny odmiany.

Bowmore 18 yo, 1999/12.09.2018, OB, 57,4%, Hand-filled at the distillery – Vaults Secrets Tour Cask Sample, Sherry Cask, beczka #2117

Prawdziwa petarda, pełnokrwista dymna whisky z beczki po sherry. Dostępna tylko w destylarni jako zwieńczenie odwiedzin w legendarnym magazynie Vault N°1 w Bowmore. Tak jak w przypadku propozycji z beczki po bourbonie, tak i tutaj nie potrafię być obiektywny. Tak naprawdę, w 100ml butelce zamknięto dla mnie coś więcej niż tylko whisky. Magia wspomnień tamtego dnia to coś więcej niż sam alkohol. Relacje, rozmowy, wspomnienia – to wszystko czyni tę whisky wyjątkową. A broni się jak mało która. W zapachu tłusto i gęsto. Aromaty skórzane, piwniczne, tytoniowe i bakaliowe. Wszystko podane na delikatnym torfie. W smaku dębowo, czekoladowo i rodzynkowo, a finisz trwa w najlepsze. Piękna sprawa. Alkohol jest ukryty znakomicie, whisky rozgrzewa i pozwala się odprężyć. Nic dziwnego, że tę pozycję zabrała do domu moja małżonka. Jeśli chodzi o torfowe whisky z beczek po sherry, to nie znam większego fana. Lubi dobre whisky. No i mnie!