Glengoyne

G, Zwiedzone

Co do destylarni Glengoyne mam mieszane uczucia. Była moją drugą w kolejności zwiedzoną destylarnią, do której w 2015 roku wybraliśmy się, z uwagi na bliskość od domu, autobusem. Tej decyzji akurat nie żałowaliśmy, ponieważ gorzelnia usytuowana jest u podnóża Dumgoyne Hill i prowadząca do niej droga jest faktycznie bardzo malownicza. Irytował niestety pośpiech i komercja, ale o tym zaraz.

Destylarnia oferuje bardzo szeroki rodzaj tourów, od zupełnie podstawowej wersji, w skład której wchodzi dram 12letniej whisky, poprzez najróżniejsze kombinacje droższych wycieczek. W zależności od zawartości portfela, możemy pozwolić sobie nawet na stworzenie własnej whisky słodowej, spróbowania 5 różnych edycji prosto z beczki czy, co dość wyjątkowe, zadegustowania sherry, które wcześniej leżakowały w beczkach dziś użytych do produkcji whisky. Destylarnię odwiedzałem kilkukrotnie, korzystałem z różnych opcji i zawsze irytował mnie pośpiech i odczucie, żeby przemielić jak najwięcej turystów. Bardzo słabe żarty przewodników, a czasem wręcz odrobina niekompetencji razi w oczy. Podczas próbowania whisky prosto z beczek przedstawiono nam wybór, pomiędzy beczką po bourbonie, a beczką po sherry. Ta pierwsza była tak słaba, że uznałem to za jakieś nieporozumienie, aby w cenie 78 funtów dostać do spróbowania tak marną whisky. Nie była to tylko moja opinia – wszyscy zwiedzający tego dnia zdecydowali się na zabranie do domu 200 ml buteleczki z whisky po sherry. Nie do końca tak sobie to wyobrażałem.

Destylarniany sklep oferuje całkiem spory wybór whisky, wliczając w to edycje z oraz bez oznaczenia wieku i, co najważniejsze, wersję Hand-fill. Miłośnicy gadżetów też znajdą coś dla siebie, od czekoladek, po koszulki i kubeczki. Nie ma niestety ani baru, ani kawiarni, szkoda.

Glengoyne położona jest na północ od Glasgow przy drodze A81, podróż z lotniska zajmuje bagatela 30 minut. Każda książka traktująca o złotym trunku wspomni o wyjątkowym umiejscowieniu destylarni. Wspomniana droga A81 jest historyczną granicą pomiędzy regionami produkującymi whisky – Highlands i Lowlands. Sprytni właściciele Glengoyne tak manipulowali przepisami podatkowymi, iż w razie potrzeby nazywali swoją whisky jako pochodzącą z regionu o niższych opłatach. Faktycznie część produkcyjna znajduje się na wyżynach Szkocji, a magazyny stoją na nizinach.

Destylarnia została założona w 1833 roku pod nazwą Burnfoot i jak praktycznie każdy tego typu obiekt w Szkocji, w trakcie swojego żywota przechodziła z rąk do rąk. Jednym z ostatnich właścicieli Glengoyne była korporacja Edrington, która sprzedała gorzelnię obecnemu zarządcy w 2003 roku, firmie Ian Macleod Ltd. Od tego roku nastąpił nacisk na produkcję single maltów z mocnym akcentem na fakt, iż produkowana tutaj whisky jest w 100% nietorfowa. Cóż, czasem dobrze jest od torfu odpocząć. Oby tylko nie za długo.

W kwestiach technicznych moce przerobowe to 1,1 miliona litrów czystego alkoholu rocznie. Destylarnia posiada 6 kadzi zaciernych i dość nietypowy zestaw 3 alembików – 1 do pierwszej destylacji i 2 do drugiej. Używa się zarówno beczek po bourbonie jak i po sherry, epizodycznie występują bardziej egzotyczne beczki jak na przykład po manzanilli czy porto. Możliwe jest znalezienie whisky u niezależnych bottlerów, nie jest to jednak zjawisko częste. Produkowana whisky jest bardzo lekka, o przyjemnym kwiatowym aromacie z domieszką słodu i ziarna. Szczególnie godne polecenia są wersje po sherry, które w mojej opinii są ciekawsze i bardziej złożone niż te po bourbonie.

Glengoyne, szczególnie w Polsce, ma spore grono miłośników. Jest whisky łatwo dostępną i pijalną. Ja osobiście nie rozumiem jej fenomenu, widocznie nie odnalazłem jeszcze tej właściwej edycji. Może jestem odrobinę sformatowany wrażeniami nabytymi podczas odwiedzin, ale nie przeszkadza mi to w kontynuowaniu poszukiwań. Coś musi być w tych wypustach takiego, co sprawia, iż podobają się one tak szerokiej grupie odbiorców. Pozostaje mi tylko ustalić, co to takiego jest.

Tymczasem w kieliszku

Glengoyne Cask Strength Batch 005, OB, 59.1%

Już parametry napawają optymizmem. Brak filtracji, karmelu i naturalna moc, czyli wszystko, żeby dać szansę whisky na stanie się atrakcyjną. Taką Glengoyne poczęstowano mnie w trakcie wizyty w destylarni. I może z uwagi na rodzaj biletu, który kosztował około 70 funtów, częstowano gości czymś ciekawszym niż edycja 10letnia (o tfu!). I tak, w zapachu intrygująco, połączenie przypraw i słodyczy wychodzi tutaj całkiem nieźle. Moc, jakże znacząca, daje o sobie znać, dlatego dłuższa chwila w kieliszku robi robotę. Gdy whisky pooddycha, jest całkiem interesująca. Dalej czuć wpływ sherry, odrobinę rodzynek i trochę ostrości. Może pieprz? W smaku monotematycznie zwycięża dębina. Czuć też odrobinę sherry, korespondującą z zapachem, jednak beczka swoje już oddała. Finisz przyjemnie rozgrzewający, trochę pikantny, dzięki czemu zapamiętuje się tą whisky chwilę dłużej. Pomimo tak potężnej zawartości alkoholu pije się całość bardzo łatwo. Za to są dodatkowe punkty. Warta uwagi seria.

Glengoyne 10 yo, OB, 40%

Zabierając się za notkę 10letniej Glengoyne miałem w głowie małą pustkę. Bo czy jest to whisky ciekawa? Raczej nie. A czy może łatwa do picia? Zdecydowanie nie. Może więc jest w niej coś wyjątkowego? Z całą stanowczością nie. Ta whisky jest bardzo nudna. Ciężko wyczuć w niej coś więcej, jak aromat jęczmiennego słodu przemieszanego z alkoholem. Cała ta opowieść wyryta na butelce, opisująca brak użycia torfu i ręczną selekcję najznamienitszych beczek po sherry, to jakieś wielkie nieporozumienie. I o ile, z brakiem użycia torfu mogę się zgodzić, o tyle z tymi beczkami zalecam odrobinę wstrzemięźliwości. Ta 10latka to słodowy wywar alkoholowy, z odrobiną jabłka, masła i chlebowej skórki. Żadne wielkie osiągnięcie. I piekielny finisz bimbru z południa Polski. Początek przygody z Glengoyne nie napawa optymizmem. Zastanawiać może także fakt, iż whisky powitalną podczas rozpoczęcia wizyty w destylarni jest Glengoyne 12letnia. Wstydzą się tej dziesiątki czy jak?

Glengoyne 12 yo, OB, 43%

Powitalna whisky rozpoczynająca zwiedzanie destylarni. Co miłe, rozdawana na początku wycieczki, a nie, jak to zwykle bywa gdzieś indziej, pod koniec. Z 12letnią Glengoyne jest tak, iż da się lubić. Kompozycja większości whisky z beczek ponownego napełnienia, z mniejszym udziałem whisky z beczek pierwszego napełnienia to najlepszy kompromis, pomiędzy niewygórowaną ceną a jakością. W nosie aromat biszkoptowych ciasteczek. Jest spory przeskok w porównaniu z edycją 10letnią. O wiele milsze tony słodowe, nieobarczone uporczywością alkoholowej woni, są nawet przyjemne. Sporo w tej whisky świeżości, ale także słodyczy w typie karmelu i toffi. Finisz też nie należy do najbardziej skomplikowanych, ale dostarcza tyle wrażeń, ile właściwie można od takiej whisky wymagać. Whisky nie przytłacza mnogością aromatów i smaków, wszystkiego jest po trochu i ostatecznie widać światełko w tunelu. Nie jest to jeszcze mistrzostwo świata, ale z pewnością o wiele lepszy biznes zrobi się dodając kilka funtów i nabywając 12latkę zamiast 10tki.

Glengoyne 14 yo, 15.03.2006/5.12.2020, OB, 57.4%, American Oak Sherry Puncheon, beczka #599

Pierwsza wizyta w destylarni po dłuższej przerwie wywołanej covidem i od razu taka miła niespodzianka. Na terenie biur w Glengoyne “zawieruszyło się” kilka kartonów z zabutelkowanymi whisky, dzięki czemu szczęśliwcy tacy jak ja mieli sposobność zakupić taką oto butelczynę. A jest to whisky bardzo przyjemna. W zapachu dojrzała i ułożona. Ma wszystko, czego można spodziewać się po typowej whisky z beczki po sherry: nuty suszonych owoców, bakalii, rodzynek i odrobinę orzechów. Nieobojętny jest też aromat starego magazynu z leżakującymi beczkami z whisky, częsty i osobliwy dla produktów z Glengoyne. W smaku dokucza alkoholem, warto więc wypić przed jakiegoś “przedskoczka”, żeby w konkursie głównym czerpać maksimum satysfakcji. Jedyny zarzut do końcowej oceny jest taki, że jest to whisky dość nudna i przewidywalna. Brakuje pazura, jakiegoś akcentu, który wyróżniłby ją na tle innych, podobnych pozycji. Ale nie jest źle, na wtorkowe popołudnie będzie w sam raz.
Co ciekawe kupiłem ją po zapewnieniach pracownika destylarni, że jest to whisky z beczki po Porto… później nigdzie tej informacji nie udało mi się potwierdzić i chyba zostałem w tej kwestii wyprowadzony w pole. No cóż, pracownik destylarni też człowiek, mógł się pomylić, wszakże był to pierwszy dzień w pracy po dłuższej przerwie. Ale whisky jest w porządku i tak, więc mu wybaczam.

Glengoyne 15 yo, 2002/2018, OB, 60,1%, Oloroso Puncheon, Warehouse Tasting

Jedna z dwóch propozycji do wyboru w trakcie degustacji rozszerzonej w destylarni. Akurat ta pozycja przypadła mi bardziej do gustu, niż jej konkurent po bourbonie, stąd też zostałem nabywcą całej butelczyny o pojemności 200ml. Fakt, zwlekałem trochę z jej otwarciem, ale dobra okazja pojawiła się w Boże Narodzenie. Rok później. I tak pięknie głęboki mahoniowy kolor od razu zdradzał dojrzewanie w beczce po sherry. A i 15letni wiek wskazywał, że mogą dziać się w tej whisky zjawiska interesujące. Faktycznie, whisky pomimo potężnej mocy jest w nosie wyjątkowo delikatna. Alkohol jest ukryty wzorowo, a i doznania aromatyczne to dłuższy temat. Czuć sherry, sporo winności, ale też wszystko co można połączyć z kawą i czekoladą. Pięknie grają też owoce, daktyle i figi. Zapach magazynu z whisky jest także na pokładzie. W smaku dowiadujemy się, iż ta whisky nie jest odpowiednia jako pierwsza propozycja wieczoru. “Moc jest z nami” jak mawiał Janusz Gajos. Przyzwyczajone do alkoholu podniebienie lepiej radzi sobie z trunkiem. Whisky jest bardzo wytrawna, oleista i intensywna. Smaki trwają długo na podniebieniu, dominuje czekolada, ale ku mojemu zaskoczeniu znajdują się też orzechy. Rodzynki i inne suszone bakalie przeplatają się dalej dopełniając całości. Jednorodny finisz psuje ogólny obraz. Jest przesadnie jednolity i gaśnie powoli, pozostawiając w ustach posmak sherry lub zbyt wytrawnego wina. Mimo wszystko interesująca whisky, jedna z lepszych Glengoyne, jakie miałem przyjemność próbować. Nie podejrzewałem jej, o tak długą notkę, a tu proszę. I Glengoyne potrafi czasem zaskoczyć.