Glenfiddich

G, Highland, Speyside, Zwiedzone

Glenfiddich’a nie trzeba nikomu specjalnie przedstawiać. Jeden z największych producentów whisky słodowej na świecie o mocnej, ugruntowanej pozycji. Nic dziwnego, że dla miłośnika whisky mieszkającego w Szkocji odwiedziny w siedzibie firmy w Dufftown były swego rodzaju obowiązkiem. Wybrana przeze mnie jako dziesiąta zwiedzona destylarnia stanęła na wysokości zadania. Moja wizyta była jak najbardziej udana, czas płynął szybko i zapamiętałem wiele ciekawostek niewidywanych u innych producentów. Ale po kolei.

Na wstępie warto odnotować fakt, że cała firma William Grant & Sons Ltd. od początku swojego istnienia znajduje się w rękach tej samej rodziny. Zważywszy na wielkość przedsiębiorstwa jest to przypadek bez precedensu. Nieliczne już, zarządzane przez potomków założycieli destylarnie, funkcjonują na terenie Szkocji, ale żadna w takiej skali. Do rodziny należą jeszcze pobliska The Balvenie, która jako jedna z nielicznych wciąż część jęczmienia słoduje własnoręcznie oraz Kininvie, wybudowana pod koniec XX wieku w celu sprostania popytowi na blendy. A gdyby tego było mało firma wykupiła grunty przylegające do strumienia zasilającego gorzelnie, aby nikt przypadkowo nie używał chemikaliów do nawożenia ziemi, które mogłyby zanieczyścić wodę. Troska o jakość przede wszystkim.

Sama destylarnia jest położona w pięknych okolicznościach przyrody, po drodze mija się wiele znaków nakierowujących na cel naszej podróży, także nie sposób się zgubić. Dla bardziej wytrzymałych zawodników uznających, iż jedna destylarnia dziennie to za mało, okolica oferuje wiele innych podobnych przybytków. A dla osób lubiących zamki, po sąsiedzku można zobaczyć Balvenie Castle – ruinę, choć nie pozbawioną pewnego uroku.

Glenfiddich jako pierwszy otworzył swoje drzwi dla zwiedzających zapoczątkowując niejako modę na tworzenie visitor centre u innych producentów. Jako jedna z chętniej odwiedzanych destylarni w Szkocji w ciągu roku gości ponad 80 tys. turystów oferując toury dopasowane dla każdego. Największe wrażenie robi oczywiście hala z alembikami – jej wielkość wgniata w ziemię. 28 czynnych urządzeń potrafi oślepić w słoneczny dzień. Wysoka temperatura i wszechobecny hałas ukazują skalę produkcji tego giganta. Dla porównania, Glenfiddich produkuje w tydzień tyle spirytusu, co do niedawna najmniejsza szkocka destylarnia Edradour w ciągu całego roku. Prawie 12 mln litrów destylatu … to daje do myślenia. Pamiętam także, że alembiki miały różne kształty, co niekoniecznie koresponduje z opinią, iż kształt alembików ma wpływ na ostateczny smak whisky. Pani przewodnik ten problem skwitowała krótko informując, iż skroplony już alkohol i tak trafia do tego samego zbiornika. Wydedukowałem w takim układzie, iż charakter destylatu będzie wypadkową wszystkich obecnych w hali kształtów tych destylatorów. Mam nadzieję jeszcze kiedyś ten temat poruszyć.

Nigdy nie potrafiłem pojąć obaw właścicieli co do zagrożenia pożarowego oraz możliwości eksplozji. Wykonywanie zdjęć w miejscach ulatniania się alkoholu jest z reguły zabronione. Niech będzie – moja strata. W Glenfiddich te obostrzenia również obowiązują, ale aby zobaczyć jeden z magazynów z beczkami należy koniecznie pozostawić aparat fotograficzny oraz telefon komórkowy w specjalnej „budce portiera”, która znajduje się i tak już na terenie magazynu. To już chyba przewartościowanie wartości.

Finałowym elementem podróży po budynkach gorzelni była oczywiście degustacja, na której nie szczędzono nam whisky. O ile dobrze pamiętam w cenie biletu zapewniono nam spróbowanie wersji 12, 15, 18 letniej oraz edycji Rich Oak. A po degustacji znalazł się też moment na posiłek w restauracji połączonej z barem, w którym każdy spragniony miłośnik mógł zakupić kolejny kieliszek trunku. Znakomitym wyborem była oczywiście wersja 50 letnia za niebagatelną sumę 800 funtów. Na taką chwilę przyjemności jeszcze nie mogę sobie pozwolić, ale kto wie, może kiedyś…

Co do bardziej przyziemnych i szerzej dostępnych wydań whisky z logo Glenfiddich ja osobiście mam już problemy ze spamiętaniem całej gamy i różnorodności edycji. Wersje z oznaczeniami wieku, NASy, wersje limitowane, kolekcjonerskie, z pojedynczych beczek… długo by wymieniać. Oczywiście istnieje także szeroka gama dostępnych blendów, które również ciężko spamiętać. Co do jakości tych produktów w zasadzie nie ma się czego czepiać – wersja 12 letnia uznawana jest za wstęp do świata single maltów. Osobiście uważam, że pośród wszystkich wariantów oferowanych whisky każdy znajdzie chociażby jedną dla siebie. Niestety ceny w firmowym sklepie były bardzo zawyżone, zarówno markowych gadżetów jak i samych alkoholi i chyba mocno nastawione na zagranicznych turystów.

Podsumowując destylarnia Glenfiddich jest szczególnie warta odwiedzenia. Panujący klimat, dobre jedzenie i szeroki wybór whisky przypadną do gustu nawet największym smakoszom. Pomimo wielkości produkcji nie zatracono swoistego charakteru destylarni, głównie dzięki podejmowanym różnorakim zabiegom marketingowym. Nic tutaj nie dzieje się przypadkowo, do wszystkiego dorobiona jest jakaś historia upamiętniająca ważne wydarzenie z przeszłości lub podkreślająca wyjątkowość każdej z whisky. Całe szczęście wszystko to podane jest w zgrabnej formie i nie przysłania najważniejszego, czyli samej whisky. I najważniejsze na koniec – podczas pobytu w Glenfiddich obowiązkowo trzeba odwiedzić łazienkę! Mają rozmach😊

 

Tymczasem w kieliszku

Glenfiddich IPA, OB, 43%, Experimental Series

Przekleństwo znikających zapasów magazynowych nie oszczędziło także destylarni Glenfiddich. Lekarstwem na tę straszną chorobę jest jeszcze straszniejsze wypuszczanie whisky bez oznaczeń wieku. Dla takich praktyk zawsze należy przygotować specjalną historię, lepsze opakowanie i marketingowy szum, żeby sprzedać coś, z czym w normalnych warunkach byłby problem. I tak Glenfiddich IPA to whisky starzona w beczkach, w których wcześniej dojrzewało piwo o tym samym tytule. Cieszyć może sąsiedzka współpraca, bo beczki do starzenia piwa użyczyła lokalnemu browarowi destylarnia, która je później otrzymała z powrotem, żeby whisky miała gdzie dojrzewać. A co do samego produktu jest dość dziwny. Czy czuć w nim piwo? Ciężko stwierdzić. Czy dzieją się tutaj niespodziewane atrakcje? Nie jestem przekonany. Klasyczne akcenty jabłek i gruszek oczywiście się znajdą, ale wpływ specjalnego traktowania i obróbki whisky jest dla mnie trudno zauważalny. Podstawowe, klasyczne edycje wydają się bardziej rozsądnym wyborem. Po co więc wydawać pieniądze na coś, co trudno dostrzec? No właśnie… Przynajmniej karton kupimy fajny.

Glenfiddich Fire & Cane, OB, 43%, Experimental Series

Czwarta edycja z serii eksperymentów zadegustowana przeze mnie jeszcze przed polską premierą podczas Glasgow Whisky Festival w 2018 roku. W tej whisky edycja “eksperyment” nabiera pełnoprawnego brzmienia. Nieczęsto zdarza się, żeby destylarnia produkowała dymny spirytus, tym bardziej aby finiszowała go w beczkach po rumie. Projekt z pewnością nowatorski jak na Glenfiddich. Co do samego trunku jest on nieoczekiwanie delikatny. Dym owszem i jest, ale gdzieś w oddali. Słodycz również, ale bardzo umiarkowana. Klasyczne dla destylarni jabłko też się znajdzie. Brakowało mi jednak finiszu (moja opinia wstrząsnęła towarzyszami festiwalowej przygody), jak dla mnie whisky przeminęła bardzo szybko. Wróżyłbym jej doskonałą karierę jako baza do koktajli, ponieważ jej smak stanowi dobrą podstawę dla pomysłu barmana, w którą to stronę jego drink powinien iść. Plastyczna whisky i bardzo przyjemna. Bez dwóch zdań.

Glenfiddich Project XX, OB, 47%, Experimental Series

Ciąg dalszy magicznych opowieści. Tutaj mamy wstęp do opowieści fantasy – 20 brand ambasadorów miało tylko jedno zadanie – znaleźć po jednej beczce i połączyć je by stworzyć whisky doskonałą. 20 różnych beczek, 20 historii i efekt w postaci Project XX. Marketingowa karuzela kręci się w pełni. Po takim wprowadzeniu nie pozostaje nic innego jak degustacja. Whisky jest interesująca, podwyższona moc do 47% jest zawsze na plus. W zapachu przyjemnie, obiecująco i nawet dobrze. Smak to połączenie klasycznego charakteru destylarni oraz wpływu wielu beczek na końcowy efekt. Jest przekrojowo, jest szeroko, ale nie ma dominującego akcentu. Sporo przypraw i owoców. Ciekawiej niż w przypadku Glenfiddich IPA, ale wciąż jakość nie nadąża za reklamą.

Glenfiddich Select Cask, OB, 40%, European, Bourbon and Red Wine Cask

Sieć Travel Retail to osobne zjawisko występowania single maltów. Tam i tylko tam znaleźć można unikatowe pomysły najróżniejszych destylarni. W trakcie powrotu z podróży do Dublina, na tamtejszym lotnisku zaopatrzyłem się w kilka miniaturek różnych whisky, w tym Glenfiddich Select Cask. Zauważyć trzeba, że wśród wszelkich mikrusów, ta pozycja wypadała wizualnie najlepiej: zapakowana w małą tubę o przyciągającym wzrok niebieskim kolorze od razu odróżniła się od szklanej i jednolitej masy innych trunków. Co do samej whisky… no właśnie… Nauczony doświadczeniem jednoznacznie stwierdzam, że gdy whisky pochodzi z co najmniej 3 rodzajów beczek, trzeba mieć się na baczności. Do tego rozcieńczenie do 40% i bardzo blady kolor nie wróżą niczego dobrego. W zapachu bardzo lekka, mało wyczuwalne aromaty kwiatowe, sporo świeżości, ale przełamane dość irytującą wonią alkoholu. Zaryzykuję komentarz iż w małym stopniu przypomina whisky. W smaku czuć młodość. I to jaką. Nieułożoną i narowistą. Whisky bardzo płaska i nudna, nie wnosi nic nowego do czyjegokolwiek światopoglądu. Najbardziej smutny był niestety finisz. Przypomina wodę nalaną do kieliszka w celu wypłukania naczynia. Ledwie zauważalny i trwający ułamek sekundy finisz. Eksperymenty ze starzeniem whisky w różnych beczkach i przelewaniu ich przed zabutelkowaniem do kadzi Solera to potężny marketing, który niestety nie ma pokrycia w jakości produktu. Szkoda, była to smutna przygoda. Ale żeby znaleźć coś na obronę tej whisky powiem, iż bardzo podoba mi się ten odcień niebieskiego opakowania.

Glenfiddich Snow Phoenix, OB, 47,6%

Degustowana w trakcie Glasgow Whisky Festival w 2019 roku, na samym początku trwania wydarzenia, gdzie ocena organoleptyczna ma jeszcze jakiś sens. Zauważona na stanowisku domu aukcyjnego SWA, który – i powiedzmy to głośno – gdy się pojawia na imprezie deklasuje inne stanowiska o kilka długości. Co do samej whisky jest to przede wszystkim kolejny przykład marketingowego geniuszu Glenfiddich. Zawalenie się dachu magazynu z whisky pod naporem grubej warstwy śniegu w 2010 roku zostało wykorzystane to stworzenia tej limitowanej edycji. Trudno w sieci znaleźć jakieś wiarygodne źródło, które pomogłoby ustalić faktyczną ilość tego wyjątkowego wypustu. Dane wahają się od 1600 butelek do nawet 60 tysięcy. Ilekolwiek by ich nie było, to warto zwrócić uwagę na opakowanie – metalowa puszka ze zdjęciem zrujnowanego magazynu wyścielona gąbką z dziurami przypominającymi powyginane elementy konstrukcji zawalonego dachu. Wprawne oko zauważy kształt feniksa ułożony ze stalowych elementów wspomnianego dachu na tle nieba. Ktoś się ewidentnie postarał. Również cena waha się niemiłosiernie, na aukcjach butelka dostępna jest w okolicach 300 funtów, w sklepach dochodzi nawet do 800. Dużo w tej whisky nieścisłości już przed samą degustacją. Zastanawia mnie jeszcze fakt, iż nie zdecydowano się na filtrację na zimno, moc jest naturalna, ale użyto karmelu do barwienia. Niezbadane są decyzje włodarzy Glenfiddich. Ale oddać trzeba tej whisky jedno – da się pić. Zestawienie destylatów starzonych od 13 do 30 lat, z beczek zarówno po sherry jak i bourbonie dało efekt w postaci nieprzeciętnie rześkiej whisky. Aromaty skoszonej trawy, zielonego jabłka i soczystej gruszki są bardzo miłe dla nosa. Sporo kwasowości, jakby kwasku cytrynowego. W smaku również krzepko, przypomina oranżadę w proszku rozpuszczoną w zbyt małej ilości wody. Firmowe nuty jabłka i gruszki w produktach tej destylarni towarzyszą przez całą degustację. Finiszuje równomiernie, przewidywalnie i dość krótko. Bardzo miła, przyjemna i poprawna whisky. Brakować może jedynie odrobiny wielowymiarowości, aby ze Snow Phoenix zrobić trunek na 7 punktów. Jeszcze nie mistrzostwo świata, ale ciekawa historia i w porządku whisky. Może następnym razem warto wpakować w butelkę mniej opowieści, a więcej lepszego alkoholu? Ja jestem za!

Glenfiddich 12 yo, OB, 40%

O Glenfiddich 12 napisano już chyba wszystko, więc i ja coś napiszę. Najlepiej sprzedający się single malt na świecie, o którego dostępność nie trzeba się martwić. Jest wszędzie. Gdy osiedlowy sklep z alkoholem spróbuje w swojej ofercie zainteresować klienta segmentem single malt, z miejsca pojawia się dobrze znana trójkątna butelka o zielonym zabarwieniu. Jest bez wątpienia okrętem flagowym destylarni, motorem napędowym gorzelni, a dla całego świata whisky dyskiem podtrzymywanym przez słonie na grzbiecie żółwia. Co stoi za fenomenem tej whisky? Na blogach moich kolegów i koleżanek raz po raz pojawia się opinia o Glenfiddich 12, że jest to idealny wstęp do przygody z whisky. Wielu z nich zaczęło swoją przygodę właśnie z tą pozycją, traktując ją jako przejście od blendów z colą do „zabawy na poważnie”. Równie często podaje się Glenfiddich 12 jako idealnego reprezentanta rejonu Speyside, jego jabłkowo- gruszkowy aromat z łagodnym finiszem sprawia, że pija się go łatwo i przyjemnie. Nie sposób zaprzeczyć tym faktom. Moim zdaniem wpływ rodziny Grantsów na prowadzenie całego biznesu ma wielkie znaczenie dla jakości ich produktów. W ofercie destylarni z Dufftown można się zgubić. Limitowanych edycji czy eksperymentalnych wypustów nie sposób zliczyć, a za każdym podąża potężna marketingowa machina. Wszystkie butelki i opakowania wyglądają świetnie, dla lepszej sprzedaży dołączona jest oczywiście unikatowa historia. Ale poziom zawsze jest zachowany. Szlagierowa dwunastka również dobrze się kojarzy i smakuje. Może tylko fakt, że jest wszędzie nie skłania mnie, żeby akurat sięgnąć po nią. To tak jak z ulubioną piosenką, która leci w radio zbyt często… Ale po czasie i tak tupie się nogą do rytmu.

Glenfiddich 14 yo Rich Oak, OB, 40%

Zderzenie z dębiną nigdy nie było aż tak przyjemne. Wydaje mi się, iż jest to zasługa dodatkowego finiszowania whisky w świeżych beczkach po Bourbonie. Nazwa Rich Oak nie jest tutaj przypadkowa. Zdradza dokładnie czego spodziewać się po tej pozycji. Dąb, dębina, drewno i tartak, deski i klepki – wszystko to zamknięte w jednej butelce. Whisky zdecydowana, określona, pikantna i ostra. Wyrazisty tytuł na określone wyraziste okazje. Mi przydała się jako prezent na dzień ojca. Dorwałem nawet wersję w okazjonalnym kartonie z drzwiczkami – efekt końcowy ucieszył obdarowanego.

Glenfiddich 15 yo, OB, 40%

Wybór edycji 15 letniej jest naturalnym, kolejnym krokiem dla każdego, kto ma ochotę spróbować produktów z destylarni Glenfiddich. Wybór o tyle ciekawy, iż whisky tworzona jest w unikalny sposób – zaadaptowana do własnych potrzeb metoda Solera została wprowadzona przez Davida Stewarta. Cała zabawa polega na łączeniu poszczególnych whisky w wielkiej kadzi (prezentowanej podczas wycieczki po destylarni), która zawsze wypełniona jest do połowy 15 letnią whisky. Destylaty z różną historią (beczki z amerykańskiego i europejskiego dębu oraz świeże beczki z białego dębu amerykańskiego) mieszają się w wielkiej kadzi, aby końcowe tygodnie swojej podróży dojrzewać w mniejszych kadziach z dębu portugalskiego. Sporo zachodu, a efekty?  Końcowy produkt w niczym nie przypomina klasycznej 12tki – jest bardziej rozbudowana, wyczuwać można więcej jabłek i gruszek, które miło zmieniają się w nuty karmelu i toffi. Powstają pierwsze akcenty przypraw, chociaż nieśmiałe, ale już wyczuwalne. Przyjemna whisky, wciąż w rozsądnych pieniądzach. Dobry towarzysz jesniennych spacerów po parku.

Glenfiddich 18 yo, OB, 40%

Przypadek sprawił, iż Glenfiddich 18letnią miałem okazję próbować w kilku, bardzo różnych okolicznościach. Zetknąłem się z nią podczas wizyty w destylarni, innym razem czas na degustację przypadł na balkonie ośrodka wypoczynkowego w hiszpańskiej Tarragonie. Za każdym razem było słabo. Mocno wodniście i pusto. Dominowała dębina i w zasadzie nie dopuszczała do dostrzeżenia czegokolwiek innego. Spore rozczarowanie jak na 18letnią whisky, która kosztuje w granicach 67 funtów. Za wodę z beczki? Niekoniecznie.

Glenfiddich 21 yo – Rum Cask Finish, OB, 40%

W przypadku tej Glenfiddich pierwsze wrażenie wywarło na mnie opakowanie. Jakże masywny karton w pięknym pomarańczowym odcieniu prezentuje się bardzo okazale. W środku oczywiście klasyczna, trójkątna butelka z wyjątkowo białą etykietą. Całość wygląda całkiem przyzwoicie. I całe szczęście nie rozczarowuje. Whisky niezwykle delikatna w zapachu, ułożona i spokojna. Firmowe znaki rozpoznawcze, takie jak jabłko i gruszka zostały tym razem zepchnięte na dalszy plan. Teraz króluje banan i inne, bardziej egzotyczne owoce, których nazw nie jestem w stanie powtórzyć. Nie wiedzieć czemu, po powąchaniu tej whisky uśmiech sam nasuwa się na usta. Może dlatego, że zapach przypomina wakacyjne podróże do ciepłych krajów? W smaku dalej ciekawie – wyraźnie więcej przypraw i charakteru, odrobina ostrości podkreślająca złożoność tej whisky. Producent deklaruje odrobinę dymu, dębu, limonki, pieprzu i imbiru. Według mnie troszeczkę przesadza, ale co do jednego ma rację – ta pozycja jest rozbudowana i wymaga chwili na dostrzeżenie wszystkich jej zalet. Finisz jest bardzo gładki i subtelny, przenika powoli. Całość jest lekka i przyjemna. I tego efektu nie zaburzałbym podwyższając moc – 40% wystarczy, nie ma co kombinować. Zdecydowanie warta uwagi Glenfiddich. I to opakowanie. Sprawdzi się jako prezent zarówno dla laika, jak i kogoś o większym whiskowym doświadczeniu.