Laphroaig

Islay, L, Zwiedzone

Laphroaig, czyli 29ta zwiedzona przeze mnie destylarnia, będzie mi służyć za punkt odniesienia przy ocenie gościnności destylarni. Co prawda, tour zaliczyłem do tej pory tylko jeden, ale wielokrotnie miałem okazję przebywać w murach tej destylarni przy okazji najróżniejszych podróży. I nie mogę powiedzieć złego słowa o pracownikach Laphroaig, za każdym razem czułem się tam zaopiekowany i mogłem pozwolić sobie na więcej, niż w innym tego typu miejscu kiedykolwiek. A cóż sprawiło, iż wypowiadam się o tej destylarni z Islay tak ciepło? Już spieszę z wyjaśnieniem.

Po pierwsze: ludzie. To ludzie najczęściej tworzą atmosferę danego miejsca czy danej chwili. A chyba ciężko powiedzieć, iż wspólne zwiedzanie z Whisky My Wife to czas stracony. Korzystając z uprzejmości Grześka i Daniela miałem okazję uczestniczyć w Warehouse Tasting, które w cenie 70 funtów oferowało degustację 3 whisky prosto z beczek. Na pamiątkę każdy z próbujących otrzymał 250 ml wybranej whisky wraz ze szklaneczką w eleganckim opakowaniu. Destylarnia oferuje także inne toury dla bardziej początkujących oraz specjalny Water To Whisky Experience, który to w przeciągu 5 godzin pozwoli nam zwiedzić destylarnię, zabierze nas do źródła strumienia Kilbridge Dam, pozwoli odpocząć na łonie natury podczas pikniku i oczywiście da skosztować specjalnych whisky. Wszystko w cenie 110 funtów. Ale miało być o ludziach! Tak więc z WMW zawsze można liczyć na salwy śmiechu, chwilę refleksji i merytoryczną dyskusję. Wymieniając poglądy i walcząc w słownych dyskusjach, często z przekąsem, często z dystansem, można się wiele nauczyć. Wyręczając Grzesia w roli kierowcy mini autokaru odhaczyłem też swój kolejny punkt na check liście – zawsze chciałem poprowadzić tak duży samochód. Wszystko to w okolicach południa wyspy Islay.

Po drugie: whisky. Whisky zawsze poprawia nastrój. Szczególnie ta pita w trakcie urlopu, w destylarni, prosto z beczek i w doborowym towarzystwie. A Laphroaig potrafi zaskoczyć na wielu poziomach. Może to efekt miejsca dodaje każdej z degustowanych whisky +1 do oceny, czy może zwykły fakt obcowania z fachowym rzemiosłem? Laphroaig się kocha albo nienawidzi – dokładnie tak jak głosił dawniej ich reklamowy slogan. Żeby tylko te ceny były bardziej dostępne.

Po trzecie: nieoczekiwane sytuacje. I to właśnie decyduje o tym, iż jedna wycieczka do destylarni nie równa się dziesięciu innym. W Laphroaig wciąż funkcjonuje klasyczna podłoga do słodowania jęczmienia. Zaopatruje ona destylarnię w około 15% jej zapotrzebowania. Co za tym idzie zaraz obok betonowych podłóg znajduje się specjalna suszarnia, w której to wspomniany słód ogrzewa się powietrzem z pieca opalanego torfem. Całość wieńczy charakterystyczny dach w kształcie pagody. I właśnie do tego pieca pozwolono nam wejść, dokładnie w trakcie suszenia słodu torfowym dymem. Gęsta mleczna chmura spowijająca pomieszczenie z usypanym na podłodze słodem – dla fanów whisky nie było lepszego miejsca do wykonania pamiątkowych zdjęć. Kwadrans przebywania w tym pomieszczeniu, i każdy przypominał w zapachu wędzoną makrelę. Ach… Jakże było warto! Mało która destylarnia może poszczycić się gościnnością i bezproblemowością na podobnym poziomie.

Po czwarte: brak pośpiechu. Widząc zainteresowanie grupy i wielką ochotę na kolejne degustacje, przewodnik zdecydował się na zaproszenie wszystkich uczestników do baru. Już po godzinach otwarcia samej destylarni. Wspaniały wybór whisky z logo Laphroaig, od najbardziej podstawowych edycji, poprzez gamę whisky w typie cask strength, na rocznikach vintage kończąc – słowem, było w czym wybierać. Spędziliśmy tam dobrze ponad godzinę, a nasz gospodarz nie okazywał oznak znużenia, dzielnie nalewając kolejne dramy. Ja tego dnia byłem kierowcą, ale zapas sampli przywiezionych z tamtej wyprawy w części czeka na mnie do dziś.

Z Laphroaig przyjaźń nie jest prosta, trzeba mieć na nią dzień. Jeśli jednak trafi się w odpowiedni moment potrafi dostarczyć niezapomnianych wrażeń. Może swój urok zawdzięcza kobietom, tak licznie pracującym w destylarni na przestrzeni jej funkcjonowania? O ile założona w 1815 roku przez braci Aleksandra i Donalda Johnston’ów Laphroaig pozostała w rękach jednej rodziny aż do 1954 roku, o tyle sukcesorką rodu została Bessie Williamson. Pierwsza kobieta na tak wysokim stanowisku w branży – wspaniała sprawa! Destylarnia zawdzięcza jej między innymi rozwój i zwiększenie mocy produkcyjnych. Bessie kończy działalność w 1972 roku i liczne zmiany właścicieli powodują, iż finalnie Laphroaig staje się częścią międzynarodowego koncernu Beam Suntory.

Warto wspomnieć o samym usytuowaniu Laphroaig. Południowy brzeg wyspy Islay w otoczeniu tak znakomitych destylarni jak Lagavulin i Ardbeg to kierunek obowiązkowy każdego miłośnika szkockiej. Dojeżdżając do punktu docelowego mija się oznaczone torfowiska, z których to wydobywa się wspomniany wcześniej torf. To właśnie on nadaje Laphroaig ten szczególny, bezkompromisowy charakter przepełniony morzem, zapachami jodyny, rybackiego kutra, mokrej plaży czy zaplecza apteki. O sposobach na dostanie się na samą Islay pisałem wielokrotnie, więc odsyłam tylko do odpowiednich miejsc na blogu.

Interesujących faktów można znaleźć jeszcze sporo. Ciekawym jest, iż od 1994 Laphroaig jest dostawcą whisky dla brytyjskiego dworu. Nominację tę nadał jej sam książę Karol, który osobiście wizytował destylarnię 3krotnie. To niemałe wyróżnienie wykorzystywane jest w celach marketingowych bardzo często. Co do samego marketingu, w mojej ocenie doskonałym posunięciem było zorganizowanie społeczności skupionej wokół destylarni. Kupując butelkę whisky można stać się posiadaczem małego skrawka ziemi po drugiej stornie ulicy przed samym wjazdem na teren destylarni. Torfowisko naszpikowane jest miniaturowymi flagami, które to odwiedzający wbijają w ziemię osobiście. Zacna inicjatywa.

Co do samej whisky – produkowana w nietypowym zestawie 7 alembików (3 wash stills i 4 spirit stills), mocno torfowa Laphroaig dojrzewa w głównej mierze w beczkach po bourbonie z mniejszym dodatkiem beczek po sherry. Moce przerobowe destylarni to około 3 milionów czystego alkoholu rocznie. Ostatnie lata przyniosły fanom wiele edycji whisky w przeróżnym wieku i najróżniejszych konfiguracjach starzenia. Licznie prezentują się też propozycje od niezależnych dostawców. Tę whisky można znaleźć bardzo łatwo, a mnogość wypustów gwarantuje, iż Laphroaig nie znudzi się zbyt szybko.

I na koniec moja rada – jeśli planujesz pić kilka różnych whisky w trakcie wieczoru, Laphroaig zostaw sobie na koniec. Ta whisky dostroi kubki smakowe do jednej częstotliwości i nie pozwoli, aby cokolwiek innego zmieniło stację.

 

Tymczasem w kieliszku

Laphroaig Quarter Cask, OB, 48%

Whisky bez oznaczenia wieku, ale wiadomym jest, iż jest to produkt zestawiony z destylatów starzonych w beczkach po Bourbonie około 5-6 lat. Finisz wykonano w mniejszych, “ćwiartkowych” beczkach. Te małe beczułki przyspieszają dojrzewanie whisky, z uwagi na proporcjonalnie większy kontakt destylatu z drewnem. Niestety, są też niewygodne z punktu widzenia logistycznego, ponieważ trudniej i mniej wydajniej się je składuje (mówię to ja: logistyk). Większy kontakt z drewnem oznacza także możliwość przekombinowania, czego finalnym efektem jest whisky zbyt mocno zdominowana taninami. Producent jednak zdecydował się na umieszczenie na etykiecie informacji o typie użytej beczki, zamiast podania wieku, więc chyba jest z efektu zadowolony. Ja do końca takim zabiegom nie ufam, ale trzeba wszystko sprawdzić. A więc: w zapachu czuć dym i torf, i to bardzo wyraźnie. Zdecydowanie młody destylat nie dopuścił do zniknięcia zbyt dużej ilości fenoli. Ale w tym pogorzelisku można odnaleźć wiele innych, równie przyjemnych akcentów, jak sporo cytryn, nut medycznych i aptecznych oraz sporo morskiej świeżości. Nie jest to zapach zbytnio skomplikowany, ale jest spójny i przyjemny. W smaku odczuwalna jest podniesiona zawartość alkoholu, który jednak jest dostatecznie dobrze zakamuflowany pod warstwą przyjemnych tanin. W tym miejscu czuć finiszowanie w małych beczkach – nadały tej whisky większej pełni. Czuć sporo pieprzu, dużo popiołu i odrobinę słoności. Finisz pali mocno, dając kolejne porcje dymu i utrzymując się na tyle długo, aby nie mieć już ochoty na nietorfową whisky. Laphroaig Quarter Cask z całą stanowczością godnie reprezentuje region Islay – jest dymna, jest torfowa, jest stanowcza i zdecydowana. To nieprzejednanie może być zarówno jej wadą, jak i zaletą. Jako whisky bez oznaczenia wieku w tej cenie może być rozsądnym wyborem.

Laphroaig 20 yo, 13.05.1998/2019, IB, 56,5%, SMWS, 29.262, So long and thanks for all the medicine, 2nd Fill Ex-Bourbon Barrel, 231 butelek, beczka #262

Degustacje whisky w okresie pierwszej połowy 2020 roku nabrały zupełnie innego znaczenia i charakteru. Coronavirus zamyka wszystkich w domu, ale dzięki temu pod własny adres zostają dostarczane paczki ze wspaniałą zawartością. A i taka perełka trafiła mi się podczas degustacji w ciemno. I tutaj, pochwalę się nieskromnie, odgadłem destylarnię już po pierwszym sprawdzeniu zawartości buteleczki. Tak – to typowa Laphroaig. Z całą swoją dymnością, ziemistością i morskimi akcentami. W nosie delikatnie, ale i stanowczo. Mineralność, świeżość i krzepkość tej whisky daje dużo frajdy. Jest i rybacki kuter, mokry morski piasek i wszystko to, czego można spodziewać się po Laphroaig. W smaku równie dobrze, ta whisky jest lekka, pełna słoności, ale i waniliowych lodów i skoszonej trawy. Finiszuje spokojnie, nie urywa głowy swoją torfowością, ale delikatnie sygnalizuje skąd pochodzi. Piękna sprawa. Jednak whisky od SMWS z czarnymi etykietami to inny poziom.