Aby docenić piękno whisky trzeba jej wiele wypić. Im więcej się pije, tym więcej się od niej oczekuje. Człowiek odnajduje wtedy własne preferencje i upodobania, wie też czego unikać. Finalnie staje się fanem konkretnych marek, destylarni, specyficznych butelek itp. Musi jednak również spróbować whisky delikatnie mówiąc słabych, aby w pełni docenić te lepsze. W kalibracji dolnej części tabeli Tullibardine, w moim odczuciu, nadaje się koncertowo. Destylarnię odwiedziłem do tej pory tylko raz, w maju 2016 roku i chociaż zawsze miałem ją po drodze, jakimś trafem nie znalazłem w sobie chęci odwiedzać jej ponownie. Może niesłusznie? Tak czy inaczej, Tullibardine była 12tą zwiedzoną przeze mnie destylarnią.
Przypadek sprawił, że jadąc na północ w kierunku destylarni Edradour, ukazała nam się usytuowana przy samej drodze A9 destylarnia Tullibardine. Jako początkujący adept sztuki nie wiedziałem jeszcze o istnieniu podobnego zjawiska. Mała nawrotka na trasie i ruszyliśmy na zwiedzanie. W 2016 roku nowe visitor center było jeszcze niedokończone, właściwie cały kompleks wyglądał bardziej jak plac budowy, niż obiekt zachęcający do odwiedzin. Produkcja jednak działała pełną parą. Zakupiwszy podstawowy bilet ruszyliśmy na tour. W 2020 roku na stronie dowiadujemy się, że są również bilety w wersjach rozszerzonych, oferujące możliwość degustacji większej ilości whisky. Co szczególnie zapamiętałem z tej wycieczki? Niesamowity bałagan w magazynach, górę niepotrzebnych śmieci i złomu znajdujących się przy beczkach, okropną whisky i informację, że jeśli znajdziemy Tullibardine w zielonej butelce to kupować w ciemno. Do samego touru nie mogę się przyczepić: było grzecznie, miło, spokojnie i powoli.
Marketing mocno stawia na historyczny rys destylarni. Wszędzie widoczna jest data 1488, która jest uznawana na rozpoczęcie w tym miejscu produkcji… piwa. Nawiązuje do tego opowieść o powracającym z koronacji Jamesie IV, który to właśnie tutaj zamówił beczki z tym napitkiem. Nie da się tego potwierdzić w 100%, ale cecha wyróżniająca destylarnię na tle innych już jest. Każdy w końcu musi znaleźć coś “naj” dla siebie. Dla Tullibardine będzie to “naj”starszy publiczny browar w Szkocji. Na pamiątkę tamtego dnia kupiłem duże szklanki z logo, oraz piwo będące połączeniem klasycznego lagera z whisky. Było na tyle słabe, że ojciec się skrzywił, ja udawałem, że mi smakuje, a 3 butelka ostała się w kuchennej szafce do 2020 roku, aż z zawartości wytrącił się osad… Sama produkcja whisky była podejmowana tu kilkukrotnie, począwszy od roku 1798. Projekt jednak upadł dość szybko, a kolejna próba w 1814 roku wytrzymała 23 lata. Dopiero rok 1949 okazał się szczęśliwy, a zmiany kolejnych właścicieli spowodowały, że ostatnim właścicielem została spółka Picard Vins & Spiritueux SA (w portfolio ma również markę Highland Queen). Francuski właściciel odciska swoje piętno w postaci dostępu do beczek po licznych tamtejszych winach.
W kwestiach technicznych destylarnia produkuje około 3 milionów litrów spirytusu rocznie, z 4 alembików (podwojenie ilości nastąpiło w 1973 roku). Całość produkcji zlokalizowana jest w jednym pomieszczeniu, począwszy od zacierania, na destylacji kończąc. Szczególnie zapamiętałem bardzo duży hałas. Wszystkie urządzenia (z alembikami na czele) pracujące równocześnie to niezapomniany widok. Ilość decybeli była tak wielka, że Pani przewodnik opowiedziała nam wszystko stojąc w deszczu przed halą – później nie było szans przemawiać do całej grupy. Wykorzystywany słód jest nietorfowy, a spektrum używanych beczek jest bardzo szerokie. Obecni właściciele przykładają dużo uwagi do finiszowania whisky. Ciekawa jest również kwestia wykorzystywanej do produkcji wody – strumienia Danny Burn używa także lokalna firma butelkująca wodę mineralną Highland Spring. Ma to wyszczególnić charakter spirytusu, reklamowanego przez destylarnię jako bardzo lekkiego i przyjemnego. Ciężko to zestawić z lokalizacją budynków przy głównej trasie A9 łączącej północ z południem Szkocji, ale to tylko moja osobista ocena.
Co do samej whisky… Cóż. Piłem lepsze. Powiem więcej, te degustowane w destylarni i później raz na którymś z festiwali, kompletnie zniechęciły mnie do dalszych poszukiwań. Dzisiaj jednak portfolio destylarni wzbogaciło się o nowe edycje, zarówno bez, jak i z deklaracją wieku. Nie znam niestety podziału ilości wykorzystywanej whisky do produkcji blendów. Wiem natomiast, że można znaleźć produkty z Tullibardine u niezależnych bottlerów.
Koniecznie muszę wrócić tam raz jeszcze i zweryfikować, co zmieniło się na przestrzeni lat od mojej ostatniej wizyty. Czy zmiany idą w dobrym kierunku? Teraz mam powód, aby przy kolejnej wyprawie na północ zboczyć na chwilę z głównej drogi. Na zakończenie dodam, że tamtego dnia w okolicznym miasteczku Blackford rozgrywane były Highland Games. Żal było nie skorzystać będąc tak blisko. Konkurencje siłowe, a w szczególności zadanie polegające na rzucie drewnianym balem, połączone ze szkocką muzyką i tańcami to dobry pomysł na spędzenie popołudnia. Liczę na podobny łut szczęścia podczas kolejnej wizyty!
Edit (29.01.2023)
Ok, może szczęście nam zbytnio nie dopisało, bo podczas drugiej wizyty w Tullibardine, nie było ani Highland Games w okolicy, ani też ładnej pogody. Było bardzo szkocko. Deszcz w 6 odmianach padał w poprzek, a wiatr dopełniał całości w taki sposób, iż na tour dotarłem jako jedyny. Prywatne oprowadzanie jednak szanuję.
Co zmieniło się na przestrzeni prawie 7miu (sic!) lat? Z pewnością rozbudowano destylarnię. I może nie mam tu na myśli stricte mocy produkcyjnych, ale całe zaplecze doczekało się unowocześnienia. Są nowe tanki do przechowywania spirytusu, własna linia butelkująca, zakład bednarski i kilka nowych magazynów. Hala produkcyjna pozostała nietknięta – z dwóch par alembików wciąż pozyskuje się około 3 milionów litrów spirytusu rocznie, chociaż w 2022 roku padł rekord. 3.2 miliona litrów. Aż Pani przewodnik stwierdziła, iż to jednak za dużo. Alembiki pracują nieprzerwanie przez cały rok, 7 dni w tygodniu z dwoma małymi, dwutygodniowymi przerwami.
Posiadając otwarty umysł próbowałem przekonać sam siebie, że znajdę w Tullibardine zachętę, aby nabyć beczkę z tej destylarni. Pracujące w pocie czoła alembiki mówią mi jednak, że chyba ktoś idzie na ilość. Do tego informacja, że fermentacja trwa niewiele dłużej niż 50 godzin, też przemawia między wierszami, że komuś zależy na czasie. New make pachnie wybitnie farmersko z wszystkimi cechami z jakimi może nam się kojarzyć życie na wsi. Super fanem winnych eksperymentów też nie jestem, a francuskie koneksje kładą właśnie taki nacisk na sztukę starzenia whisky. I tutaj przechodzimy do sedna moich odwiedzin. Niewielka degustacja odbyła się na końcu zwiedzania w zupełnie nowym, odświeżonym i świetnie wyglądającym barze obejmującym część magazynu whisky. Ależ architekt miał wyobraźnię! Szukałem pomysłu na remont salonu i skopiuję kilka rozwiązań. W kieliszkach niestety nie zmieniło się zbyt wiele. Edycje z numerami (oznaczającymi pojemności beczek użytych do stworzenia konkretnych whisky) rozczarowują po całości. Ale światełko w tunelu przynosi wersja 15letnia. Nie wiedziałem, że to napiszę, ale w swoim segmencie udana pozycja. Klucz do sukcesu? Pełne 15 lat w beczkach po bourbonie. Klasyka.
Fun Fact 1: w trakcie całej wycieczki nie mogłem zrobić ani jednego zdjęcia na produkcji. Absolutnie ani jednego, jakby całość była częścią większej tajemnicy i dobrze byłoby, gdyby konkurencja nie mogła niczego podpatrzeć. Ale w magazynach z beczkami fotografie nie były już problemem. Zaiste – przewrotne przepisy bezpieczeństwa.
Fun Fact 2: Przewodnikiem, jak się później okazało, była ta sama Pani co w 2016 roku. Rozpoznała swój podpis w mojej pamiątkowej książce. Z jedną różnicą, iż od ostatniej wizyty, zdążyła zmienić nazwisko