Destylarnia Dailuaine wymaga od podróżnika szczególnego rodzaju planowania. Nie jest ona bowiem otwarta dla zwiedzających i nie posiada jakiegokolwiek Visitor Centre. Istnieją więc dwie opcje, aby ją zobaczyć. Pierwsza, to znać kogoś w DIAGEO, aby po uprzedniej rekomendacji polecił nas menadżerowi obiektu i dał szansę na spotkanie, albo wycelować kalendarzem w festiwal Spirit of Speyside gdzie Dailuaine otwiera swoje drzwi dla zainteresowanych. Mnie udała się opcja numer dwa.
Przed wizytą moje oczekiwania były bardzo wygórowane. Powiedzieć, że uwielbiam Dailuaine to powiedzieć nic. Uznaję ją jako “ukryty klejnot” w całym firmowym portfolio DIAGEO, chociaż oficjalnych edycji wypuszczono tyle co kot napłakał. Jednakże produkty u niezależnych bottlerów pojawiają się relatywnie często i jest w czym wybierać. Słowem wstępu, Dailuaine była moją 39 dogłębnie zwiedzoną destylarnią, co miało miejsce w maju 2023 roku.
Już na wstępie zaznaczę, że pomimo lokalizacji obiektu właściwie w samym sercu Speyside, tuż obok drogi A95, dosłownie przy samej rzece Spey, pomiędzy innymi destylarniami takimi jak Aberlour czy Dalmunach… Nigdy obok niej nie przejechałem. Dojazd nie sugeruje żadnych atrakcji, a ryzykowanie zjazdu z głównej drogi na północy Szkocji to raczej mało zabawna przygoda, o ile nie posiadacie terenowego auta. Akurat w tym wypadku się pomyliłem, kilkaset metrów od głównej arterii i wjeżdżamy wprost w stare magazyny. Dailuaine ma więc wszystko, co mogłoby sprawić, że byłaby piękną destylarnią do odwiedzin. Co więc stoi temu na przeszkodzie?
Może w tym miejscu przybliżę rys historyczny. W 1852 roku destylarnię zakłada William Mackenzie, aby już w 1884 dogłębnie ją rozbudować i uczynić jedną z największych na północy Szkocji. Pięć lat później Charles Doig instaluje na dachu suszarni pierwszą w historii “Doig Ventilator” znaną bardziej w środowisku whiskopijców jako charakterystyczną pagodę (można powiedzieć, że punkt unikatowości mamy już zaliczony. Każda destylarnia w Szkocji jest w czymś “naj” lub “pierwsza” albo “jedyna”. Tutaj mamy pierwszą! zainstalowaną pagodę). W 1898 dochodzi do połączenia firmy z destylarnią Talisker i powstanie Dailuaine-Talisker Ltd. Po śmierci obecnych właścicieli i braku możliwości sukcesji przedsiębiorstwo przechodzi w ręce swoich dotychczasowych klientów – James Buchanan & Co, John Dewars & Sons i John Walker & Sons wspólnie nabywają prawa własności w 1916 roku. Każda szanująca się destylarnia musi także przeżyć pożar. Dailuaine swojego doczekała się zaledwie rok później. Był on na tyle wielki, że zniszczył wspomnianą już wcześniej pagodę, a sam obiekt wrócił do pracy dopiero w 1920 roku. Pięć lat później destylarnia oficjalnie staje się częścią Distillers Company Ltd. (DCL) będącej protoplastą dzisiejszej DIAGEO. Na tym zmiany właścicielskie dobiegają końca. Dailuaine doczeka się później jeszcze kilku modernizacji i rozbudowy. Punktem godnym odnotowania jest fakt, że przez wiele lat korzystała z kolei szynowej do transportu wszelkich dóbr potrzebnych do prowadzenia produkcji. Na starych fotografiach widać jeszcze, jak wagony przejeżdżają wprost przez środek destylarni.
Wróćmy jednak do przebiegu mojej wizyty. Gospodarzem wydarzenia był aktualny menedżer obiektu – Archie Gillies. Rozpoczęliśmy spotkanie w “domku menadżera” na pierwszym piętrze, będącym aktualnie pokojem obrad pracowników. Niewielka ilościowo wycieczka od razu zarzuciła biednego Pana gradem pytań. I to niełatwych. Widać było, że osoby z przypadku nie odwiedzają takich miejsc. Z najciekawszych obserwacji:
w ciągu dnia w obiekcie znajdują się maksymalnie 4 osoby. Menedżer, Pani w biurze i 2 pracowników produkcyjnych. I to jest maksymalna obsada. Czasem wystarcza tylko jedna osoba na produkcji i Pani w administracji. Proces produkcji jest maksymalnie skomputeryzowany i nowoczesny. Czysty spirytus można wlewać wprost do cysterny i wywozić na południe, ponieważ…
Na terenie destylarni nie znajduje się nawet jedna beczka z whisky. Magazyny są puste i niszczeją, bo nikt ich nie naprawia. Dach przecieka, dachówki spadają, okna są dziurawe i tynk trochę nadgryza lubiany przez wszystkich czarny grzyb żywiący się oparami alkoholu. Ale komu to przeszkadza? Przecież tam nic nie ma.
Właściwie jak i w połowie innych zabudowań. Zwiedzałem historyczną suszarnię, praktycznie nie ruszoną od 1983 roku. Dach wciąż jest pokryty azbestem, ale komu to przeszkadza? Przecież teraz nikt tam nie pracuje.
Styl produkowanego alkoholu zmienia się w zależności od wymagań koncernu. Jeśli akurat brakuje “trawiastego” spirytusu – proszę bardzo – da się zrobić. “Woskowy” kończy się w magazynach – nie ma problemu, już robimy. W maju akurat produkcja wzięła na warsztat spirytus “orzechowy” osiągany poprzez skrócenie czasu fermentacji do 48 godzin oraz odmiennym, późniejszym odcięciem frakcji surówki gorzelniczej. Dla wszystkich zainteresowanych zakupami beczek – już wiecie co oznaczają na listach brokerskich beczki Dailuaine (G), (W), (N). Nie dziękujcie.
Tour trwał prawie dwie godziny. Wlazłem dosłownie wszędzie i zebrałem kolekcję jednych z najbardziej mrocznych zdjęć w historii moich podróży. Swój kryminał obsadzę w połowie w zabudowaniach Dailuaine, tego jestem pewien. Jednak dla mnie jako inżyniera procesów produkcyjnych było to niezwykle cenne doświadczenie. Nie wiem czy kogoś z moich czytelników interesują zagadnienia wychwytywania kamieni w jęczmieniu, czy instalacji wymienników ciepła lub specjalnych chłodnic do oparów alkoholu. Ja obserwowałem wszystko z wielką uwagą i zaciekawieniem.
Szczególnie instalacja “dozowników mydła” na szczytach kadzi fermentacyjnych wydała mi się wyjątkowo interesująca (mydło dodaje się, aby zapobiec spienianiu brzeczki i ewentualnym jej wycieku z kadzi). Widziałem już wcześniej plastikowe butelki z biało-mleczną cieczą w innych destylarniach (między innymi w Springbank), ale tak elegancko zaprojektowanej aparatury jeszcze nigdzie. Punkt warty odnotowania. A co do samych brzeczek, przygotowano dla zwiedzających 3 próbki w różnym stadium fermentacji do spróbowania: kolejno po 6ciu, 25ciu i 46ciu godzinach. Sami możecie sobie wyobrazić, jak bardzo różniły się w smaku. I nikt nie ostrzegał, że “brzuch może boleć” po spróbowaniu.
I może na koniec kilka słów o sytuacjach które nie mają miejsca codziennie. Pan Archie z przyjemnością otworzył dla nas zbiornik z przedgonami i pogonami i zgrabnym ruchem ręki przejechał papierową chusteczką po ściance zbiornika. Wydobyty “wosk” miałem przyjemność sprawdzić na sobie, brudząc oczywiście palec potrzebny do odblokowania telefonu. Brawo ja! Dezynfektant i mokre chusteczki poradziły sobie z zanieczyszczeniem. Nigdy wcześniej nie zaglądałem do podobnego zbiornika, o zrobieniu zdjęć już nawet nie wspominając. Tyle wygrać.
A można było wybrać jeszcze więcej! Otóż nie zawsze można napić się new make’a prosto z tanka z menadżerem destylarni. A jeśli można, to trzeba korzystać – kolejna okazja może powtórzyć się dopiero za rok.
Całość wycieczki została zwieńczona drobnym poczęstunkiem. Dailuaine w wersji 16yo Flora & Fauna, to obowiązkowa pozycja dla każdego fana marki. Do porównania podano 15yo Benrinnes Flora & Fauna, jako przykład odmienności dwóch sąsiednich destylarni z portfolio DIAGEO. Całość wieńczyła próbka Dailuaine 10yo wyciągnięta z pojedynczej beczki. Jakiej? Sam menadżer nie wiedział. Dostarczono ją z południa, a jak się ta skończy, podeślą kolejną.
W trakcie całej wyprawy przerażała cisza. Ogromne budynki, dość duża powierzchnia całego obiektu i ta pustka. Oczami wyobraźni można było zobaczyć jak to miejsce tętniło życiem, słodowanie odbywało się ręcznie, kolej odbierała whisky i dowoziła węgiel lub jęczmień, a pracownicy toczyli beczki po placu. Została sama produkcja, nastawiona na osiągi i konkretną specyfikację. Triumf rozumu nad sercem, księgowych nad czymkolwiek innym. I niby rozumiem, że firma musi być wydajna, konkurencyjna i przynosić zyski, ale gdy widzi się na własne oczy podobny obraz, to człowieka ogarnia smutek.
Dlatego warto zwracać uwagę na rocznik destylacji whisky z Dailuaine. Nawet edycje w podobnym wieku w identycznych beczkach będą znacząco różnić się od siebie. Przy produkcji prawie 3 milionów litrów czystego alkoholu rocznie z 3 par alembików można spodziewać się prawdziwego wysypu możliwości. Szczerze polecam – doskonała przygoda.