Bunnahabhain – ta nazwa sprawia, że serce bije szybciej, a uśmiech sam ciśnie się na usta. I chociaż sama destylarnia nie grzeszy urodą, jej budynki wyglądają na stare i zaniedbane, to otaczająca je okolica to absolutnie spełnienie marzeń każdego podróżnika. Pierwszy raz moja noga przekroczyła próg tego magicznego miejsca we wrześniu 2018 roku, później jednak firmowy sklep odwiedzałem za każdym razem, gdy przywiało mnie na Islay. W moim ogólnym odczuciu nie zapamiętałem wycieczki po Bunnahabhain zbyt przyjemnie – młoda Pani przewodnik myliła się dość często w kwestiach natury technicznej, niechętnie odpowiadała na pytania, sama destylarnia wydawała się okrutnie zapuszczona, a wspomniany wcześniej firmowy sklepik – mały, ciasny i zazwyczaj pełen ludzi. Szczególnie pamiętam dziurawy podjazd i parking, który nie był chyba naprawiany od czasu założenia tego wspaniałego miejsca. I do tego te zupełnie niewypolerowane alembiki (jednak o najwspanialszym, cebulowym kształcie) – w niczym, nie przypominają tych pięknych nowych miedzianych urządzeń z przeszklonych hal z najnowszych destylarni. Ważne jest tylko jedno – mają destylować! Jednak wszystko to ma małe znaczenie do momentu pojawienia się whisky w kieliszku. Wtedy świat zwalnia na dobre.
Destylarnia oferuje sporo różnych opcji zwiedzania, różniących się przede wszystkim oferowaną do degustacji whisky. Wycieczki zaczynają się od 5 funtów, poprzez wariant Warehouse 9 w cenie 30 funtów zawierający degustację whisky prosto z beczek, a kończąc na wprost królewskiej wizycie o podniosłym tytule Ultimate Bunnahabhain. Oferowane trunki w cenie biletu to crème de la crème destylarni – 25yo, 46yo, 40yo, Canasta, Feis Ile edition/DOB – wszystko co najlepszego ma do zaoferowania destylarnia. Niestety taka zabawa kosztuje 250 funtów. Może kiedyś uzbieram!
Aby jednak na własnej skórze przekonać się o potędze tej whisky, wpierw trzeba dostać się na Islay. Zdecydowanie polecam północą przystań – Port Askaig, z której to dojazd do destylarni powinien zająć nam nie więcej niż 15 minut. W teorii oczywiście, ponieważ o ile podróż dla kierowcy to naprawdę trudne wyzwanie, o tyle pasażerowie krzykną z zachwytu niejednokrotnie, aby zatrzymać pojazd, wysiąść i zrobić kilka zdjęć znajdującym się na sąsiedniej wyspie Jura górom. Chylę w tym miejscu czoła kierowcom cystern i ciężarówek regularnie kursujących na tej drodze – absolutne zawodowstwo. Szczególnie podczas mijania się z innymi pojazdami. Nie muszę wspominać, że obowiązek ustąpienia tym maszynom na drodze spoczywa na kierowcach samochodów osobowych i wystarczy tylko wcisnąć bieg wsteczny, zamknąć oczy i użyć swoich cyrkowych umiejętności do uczynienia tej wąskiej jezdni przejezdną. Po drodze miniemy jednak inną, nowo otwartą destylarnię Ardnahoe, ale to temat na inny wpis. Wspomnę tylko, iż jest ona pod względem architektonicznym tak dopracowanym elementem krajobrazu, iż z miejsca stała się konkurencją do opisywanej tu Buny. Do tego stopnia, iż w 2019 roku rozpoczęto rozbudowę i upiększenie Bunnahabhain.
Destylarnię założono w roku 1881 i jej historia jest dość stabilna. Pierwszą destylację datuje się na rok 1883 i już po sześciu latach założyciele, William James Greenlees oraz William Roberston podjęli decyzję o połączeniu się z Highland Distillers Company Ltd. Stan ten został zachowany aż do 1999 roku, kiedy to nowym właścicielem destylarni została kompania The Edrington Group Ltd. (znany z posiadania między innymi Macallan i Highland Park). Przestoje w produkcji nie zdarzały się zbyt często, chociaż między rokiem 1999 a 2001 produkcja była bardzo sporadyczna. Nowe władze skoncentrowały się na innych swoich markach wymuszając na Bunnahabhain zaprzestanie produkcji. Ostatecznym po dziś dzień właścicielem została firma Burn Stewart Distillers plc w roku 2003. Wraz z Deanston i Tobermory wyznają tę samą zasadę co do butelkowania whisky o mocy 46,3% i braku barwienia karmelem. Skupiono się też na licznych, rzadkich rodzajach beczek do starzenia alkoholu. Lepiej Buna trafić nie mogła.
Z uwag technicznych destylarnia produkuje nieco ponad 2,5 mln litrów czystego spirytusu rocznie, z 2 par alembików. Słód w przygniatającej ilości jest nietorfowy, ale i to zmienia się w ostatnim czasie. Edycje whisky torfowych to prawdziwe rarytasy dla koneserów dobrego i niecodziennego smaku. Używane beczki to w dużej mierze beczki po bourbonie i sherry, jednak mnogość specjalnych finiszy potrafi przyprawić o zawrót głowy. Muscat, Tokaj, niecodziennie używane sherry, takie jak Palo Cortado, Amontillado a przede wszystkim doskonała Manzanilla, to tylko początek drogi. A użycie tych beczek do stworzenia dostępnych jedynie w destylarni edycji Hand-Filled to ukoronowanie całej podróży. 35 funtów za buteleczkę 200 ml to sporo, ale tych whisky nie otwiera się przy byle okazji, a każda jest wybitnie dobra. Podstawowa oferta sprowadza się do wersji 12, 18 i 25letniej oraz kilku wariacji bez określenia wieku o nazwach wywołujących ból głowy – Stiùireadair, Toiteach a Dha, An Cladach, Ceóbanach i tak dalej i tak dalej. Część z nich jest przeznaczona do sprzedaży w sieci Travel Retail, i chyba jedynie te nazwy odstraszają mnie przed ich zakupem. Bo jak powiedzieć koledze, co się kupiło? I tylko wspomnę o blendzie Black Bottle, której to Bunnahabhain jest głównym składnikiem – całkiem przyzwoity. Co do niezależnych bottlerów – edycji Bunnahabhain jest niezwykle dużo na rynku, szczególnie Signatory spisuje się w tym temacie wyjątkowo dobrze. Warto poszukać czegoś niezwykłego, bo te whisky potrafią często pozytywnie zaskoczyć.
Przez niektórych uważana za “najlepszą destylarnię świata” swoją renomę buduje z mozołem i przekonuje do siebie coraz liczniejszą grupę odbiorców. Bunnahabhain jest zdecydowanie destylarnią budzącą emocje, do której sięgam niezwykle chętnie. Osobiście preferuję edycje oficjalne, ze szczególnym uwzględnieniem edycji Hand-Filled, powoli przekonuję się też do wariacji torfowych. Z whisky od niezależnych dystrybutorów trafiałem zarówno na absolutne petardy, jak i nic nie znaczące trunki. Podsumuję to tylko tak – przy Bunie nie można się nudzić. A jest w czym wybierać – co jakiś czas pojawiają się nowe pozycje w małych seriach. Śpieszmy się ich spróbować – tak szybko są wypijane!
Tymczasem w kieliszku
Bunnahabhain Stiùireadair, OB, 46,3%
Jedna z podstawowych propozycji Bunnahabhain. Podawany jako dram kończący wizytę w destylarni. W założeniu ma wspomóc sprzedaż edycji 12letniej, której to zapasy maleją w dość szybkim tempie. Sama enigmatyczna gaelicka nazwa Stiùireadair oznacza sternika i jako element wyróżniający etykietę wyznaczono kotwicę. Sama tuba zaś opatrzona jest motywem przeplatającej się okrętowej cumy. Dobrze, że sternik pozostał w logo. Co do whisky faktycznie warto jest ją zestawić z klasyczną 12letnią odmianą. Obie pozycje łączy brak filtracji na zimno, brak dodatku karmelu oraz ta sama, podwyższona zawartość alkoholu na poziomie 46,3%. Inaczej jednak wypadają w zestawieniu organoleptycznym, jednakże równie dobrze, tyle, że na swój odmienny i charakterystyczny sposób. Stiùireadair jest bardziej deserowa, w zapachu jest więcej sherry, jest bardziej treściwa i nasycona. Dominują akcenty czekolady z orzechami, karmelu i typowej dla Buny słodowości i zapachu chleba. W smaku tylko lekko alkoholowa, ale przeładowana w dalszym ciągu orzechami i odrobiną mlecznej kawy. Zdecydowanie mniej przypraw niż w wersji 12letniej, za to o bardziej kremowej konsystencji. Finiszuje równomiernie i przyjemnie, chociaż na samym końcu wraca lekkie echo etanolu. I chyba dlatego ostatecznie wybrałbym 12latkę, chociaż i Stiùireadair w tej kategorii cenowej obroni się sama. Jako ciekawostkę przytoczę zasłyszany fragment rozmowy w firmowym sklepie Bunnahabhain. Jeden z uczestników wycieczki zapytał się sprzedawcy, którą to whisky został akurat poczęstowany. Kierownik z dumą oznajmił iż popija właśnie Stiùireadair. Kiedy jednak inny uczestnik zapytał o to samo kolegi, ten już odpowiedział, iż piją “tę w siwej tubie z zielonym”. Konia z rzędem temu, kto spamięta i powtórzy te wszystkie zmyślne nazwy!
Bunnahabhain An Cladach, OB, 50%
Whisky przeznaczona do sprzedaży w sieci Travel Retail i od razu zaznaczę, iż jest to whisky bardzo dobra! Do zakupu niewątpliwie może skusić nas adekwatna pojemność butelki – 1 litr, jak również bardzo przyjemna zawartość alkoholu na poziomie 50%. Brak filtracji na zimno i dodatku karmelu to standard w przypadku Bunnahabhain, ta konsekwencja w działaniu cieszy przy każdej kolejnej edycji. Nie ma może oznaczenia wieku, ale za to ma ładną tubę w przyjemnym dla oka, niebieskim kolorze. Nad samą nazwą rozwodzić się już jednak nie będę. Fachowcy od marketingu widać mają pełne ręce roboty i ta edycja w tłumaczeniu na polski oznacza “wybrzeże”. Aż strach pomyśleć, kiedy skończą się dostępne gaelickie wyrazy odnoszące się w jakikolwiek sposób do destylarni. Niemniej jednak jak wspomniałem na wstępie, whisky jest bardzo dobra. W zapachu pełna i intensywna o bardzo dużym wpływie sherry. Bogata w zapachy orzechów, przypraw i suszonych owoców. W smaku zupełnie nie przeszkadza zniewalająca zawartość alkoholu. Dodaje wręcz tej whisky charakteru, wzmacnia słodycz zaznaczoną głównie akcentami karmelu czy popularnych krówek. Znajdzie się też miejsce na ciemną czekoladę. Finiszuje długo i równomiernie, mocno rozgrzewa, co na pewno potwierdza wspomniane 50%. Uważam, iż w sieci Travel Retail jest jedną z najciekawszych dostępnych propozycji i zupełnie nie odstrasza ceną. Aby dodać whisky dodatkowego smaczku wspomnę tylko, iż zostałem nią hojnie poczęstowany w trakcie wizyty u … teściowej! No cóż … chyba się lubimy!
Bunnahabhain i Manzanilla. To się musiało udać. Żaden inny spirytus nie gra tak wspaniale z beczkami po Manzanilli jak właśnie ten z Bunnahabhain. Wystarczyło 10 lat, aby stworzyć tak piękną whisky. Whisky ciężką, skoncentrowaną, aromatyczną. Może odrobinę przeszkadzać zawartość alkoholu, któremu trzeba dać czas na odparowanie. Ale nie oszukujmy się – takiego klejnotu nie wypija się od razu. “Trzeba się usiąść i pomyśleć na spokojnie”. A jest nad czym. Orzechowa, czekoladowa, kakaowa i dębowa. To pierwsze przymiotniki, które przychodzą mi na myśl, kiedy wkładam nos do kieliszka. Jest wiele warstw, bardzo z resztą rozbudowanych i ciekawych. Interesujący jest też smak, przepełniony słodyczą brązowego cukru i bogactwem aromatów. Czuć dalej kakao i orzechy, ale też wpływ sherry, odrobinę dębu i karmelu. Wspaniała propozycja, którą zamyka przyjemny i rozgrzewający finisz. Taki nie za krótki, nie za długi. Whisky na specjalną okazję i od święta. Doskonały wybór dla kogoś, kto w dobrej cenie szuka whisky na wysokim poziomie. Tak powinno się dzisiaj destylować i wybierać beczki! Trafić na słabą Hand Filled to sztuka.
Bunnahabhain 11 yo, OB, 54,4%, Hand Filled Exclusive, Muscat Finish, beczka #AR16
Kolejna z propozycji Hand Fill Exclusive. Ta seria Bunnahabhain ma swój szczególny urok – nigdy nie wiadomo co akurat można będzie zastać na półkach firmowego sklepu. I mając świadomość, że w przeważającej ilości będą to wybory słuszne, pozostaje nam tylko delektować się poczynionymi zakupami. Zastosowanie beczki po winie Muscat do finiszowania tej whisky jest kolejnym przykładem pokazującym, iż destylarnia nie boi się eksperymentów i ma czas na stworzenie wysoce jakościowych produktów w małych seriach. Co do samego wina typu Muscat, jest to wino najczęściej białe, bogate w aromaty i bardzo słodkie. Ciekawym jest, iż na tę whisky wpłynęło to w dość przewrotny sposób. Prezentowana tutaj pozycja jest mocno wytrawna, wręcz gorzka z przeważającą nutą włoskich orzechów. Dominuje aromat soczystej babki piaskowej, wanilii oraz bożonarodzeniowych przypraw. W smaku rozgrzewająca, mocno koresponduje z zapachem, wyczuwalne akcenty winne, sporo tanin, ale pięknie zbalansowanych. Uczucie konsumpcji dobrego ciasta nie odpuszcza ani na sekundę. Mocno skoncentrowana i oleista. Finisz długi i równomierny, dalej rozgrzewający. Nie dziwię się, iż beczka użyta została tylko do finiszowania tej whisky. Gdyby użyto jej do całego procesu starzenia, whisky mogłaby być zbyt ciężka, zbyt zdominowana wpływem wina i drewna. A tak, balans został osiągnięty. Kolejny dowód, iż 35 funtów za buteleczkę 200ml to bardzo dobra cena. Takich whisky nie otwiera się przy byle jakiej okazji. Warto więc z nią poczekać na dogodny moment. Ale taki naprawdę szczególny!
Bunnahabhain 12 yo, OB, 46,3%
Droga konkurencjo – uczcie się! Podstawowa wersja whisky z portfolio Bunnahabhain, 12letnia, niebarwiona karmelem, niefiltrowana na zimno o podwyższonej mocy do 46,3%. Tyle i aż tyle. Doskonały punkt odniesienia do tego, jak whisky powinna być tworzona. Do tego ładna etykieta, spójna identyfikacja pomiędzy poszczególnymi produktami z oferty i przede wszystkim dobra whisky. Ma swój urok, ma swój styl, który przysparza jej sporą ilość fanów. W zapachu wystarczająco bogata, jak na pierwszy produkt, z którym przychodzi nam się zmierzyć odkrywając tajemnice Bunnahabhain. Ma w sobie odrobinę charakteru whisky, wydawać by się mogło młodej, przepełnionej zapachem słodu, drożdży czy chleba. Ma też charakter whisky 12letniej. Odrobina suszonych owoców przepleciona rodzynkami i pomarańczami to bardzo udane połączenie. W smaku czuć procenty, ale to tylko przy pierwszym łyku. Dalej jest gęsta i oleista, ładnie zbalansowana, wyrzucająca na pierwszy smak orzechy i karmel. Mimo wszystko czuć lekkość, która powoduje, iż nadaje się doskonale do codziennego popijania. Finiszuje równomiernie i pozostawia w ustach długie uczucie zadowolenia. Sięgałem do niej przy niejednej okazji, choć w pamięci pozostaje mi jako wyborny kompan podczas zabawy sylwestrowej. Połączenie 12letniej Buny z zapachem spalonego prochu po fajerwerkach było połączeniem doskonałym. I chociaż nie można jej nazwać typową whisky z Islay, tworzona jest wbrew podpowiadającej logice, aby używać torfu zgodnie z jej pochodzeniem. Whisky zrobiona na przekór otoczeniu, co szanuję szczególnie. Tak bardzo dzisiaj potrzeba nam indywidualności, w tym dobrym tego słowa znaczeniu.
Są na świecie whisky, które zmieniają światopogląd. To takie whisky, po wypiciu których człowiek dochodzi jednak do wniosku, że nic w życiu porządnego jeszcze nie wypił. Swoiste kamienie milowe postrzegania świata tego trunku. Mi to zdarzenie trafiło się pierwszy raz podczas wspólnej degustacji w ciemno w trakcie odwiedzin Whisky My Wife w Szkocji w roku 2017. Wtedy jeszcze niezrozumiałym było dla mnie, jak to taka mała buteleczka może kosztować takie straszne pieniądze. W dodatku zaledwie 12letnia. I co to w ogóle ta cała Manzanilla? Jakże wtedy niewiele wiedziałem… Otóż prezentowana tutaj Bunnahabhain to whisky arcyciekawa. Pamiętam jak dziś, jak wiele działo się w kieliszku. Szczególnie zapach skórzanej galanterii i tytoniu. Całość zamknięta na zakurzonym strychu. I te rodzynki! Mnóstwo sułtanek. A w smaku to już prawdziwa poezja. Suszone owoce, dalej rodzynki, sporo sherry i ta kremowa konsystencja… Słodycze w płynie, w dużym uproszczeniu. Finisz jak to w Bunnahabhain, lekko piekący i nie pozwalający o sobie szybko zapomnieć. W jednym kieliszku działo się tyle, iż nie sposób wszystkiego spamiętać. Niewątpliwie przydałaby się cała buteleczka do głębszych badań i analiz. Od tamtej pozy stałem się wielkim fanem samej destylarni, a w szczególności edycji Hand Fill, które można nabyć tylko w firmowym sklepie na Islay. Jak to dobrze posłuchać kogoś mądrzejszego od siebie. A ze swojej strony dodam, iż jeśli jeszcze kiedyś komu uda się namierzyć tę buteleczkę, to niech nawet przez chwilę się nie waha i kupuje w ciemno, na moją odpowiedzialność!
Bunnahabhain 12 yo, OB, 60,4%, Hand Filled Exclusive, Pedro Ximenez Butt, beczka #1635
Gdybym miał kiedyś powiedzieć, że jakieś whisky mnie nudzą, to na pewno nie te z gatunku Hand Filled od Bunnahabhain. Owszem, jest czasem lepiej, czasem gorzej, ale zawsze jest jakoś. W przypadku tej malutkiej butelczyny wszelkie parametry wskazują, że będzie to whisky poprawna. Bez kombinowania – naturalna moc, brak karmelu i filtracji, a co nader ważne pełne 12ście lat spędzonych w beczce po Pedro Ximenez. Już sam kolor jest przyjemny dla oka, głęboko bursztynowy. A w zapachu same niespodziewane substancje, między innymi ocet winny, odrobina acetonu i lakier do włosów. To nie jest klasyczny PX, ale dlaczego whisky miałaby być z tego powodu gorsza? W smaku jest sporo owoców, drewna i orzechów włoskich, ale wszystko to wymieszane w jakiegoś rodzaju specyficznym chemicznym roztworze. Na języku pozostaje posmak syropu na kaszel, może nawet innego specyfiku lekarskiego, który przyjmuje się raczej niechętnie. Wrażenia smakowe są trudne do podrobienia. Finisz dalej enigmatyczny, trudno mi nazwać smaki i aromaty, które dominują w tej whisky, co tylko podkreśla jej nieszablonowość i odmienność. I ten wszechobecny mentol. Połączenie miętusów i tic-tac’ów. Jeśli mogę coś polecić, to właśnie taką whisky. Poza schematem, nieoczywistą i chociaż nie jest to najprzyjemniejsza whisky jaką kiedykolwiek piłem, to jednak zapamiętam ją odrobinę dłużej niż inne. Nie przypadnie do gustu każdemu, ale każdy będzie mieć na jej temat jakieś zdanie.
O tej konkretnej whisky dowiedziałem się kilka dni po jej oficjalnej premierze. I było to również kilka dni za późno, aby dokonać zakupu w oficjalnej dystrybucji. Poszukiwania trwały ponad 2 lata, ale ostatecznie dorwałem 30ml. Zbawcą okazał się Adrian, którego z tego miejsca serdecznie pozdrawiam i jeszcze raz dziękuję, za poratowanie tym ciekawym sampelkiem. Bunnahabhain finiszowana w beczkach po sherry Palo Cortado to rzadkość, więc tym bardziej zaostrzył mi się apetyt na taki rarytas. A więc: w zapachu trudno doszukać się czegoś ekstrawaganckiego na miarę finiszu z beczki po tak niecodziennej sherry. Jest wprawdzie intrygująco, przyjemnie orzechowo i dębowo, występują nuty gryczanego miodu i krówki. Ale gdyby na etykiecie napisano, że jest to Oloroso Finish, również był uwierzył. Dopiero smak nadaje tej whisky odmienności. Jest głównie kwaśny, na myśl przychodzi mi kwasek cytrynowy. Powoli uwalniają się smaki wspomnianej wcześniej krówki i toffi, ale też i suszonych owoców, bakalii i kandyzowanego imbiru. Również finisz jest odmienny od zakładanego – sporo w tej whisky soli i morskiego powietrza. Z całą pewnością stwierdzam, że trudno byłoby podrobić taki trunek. Jest zaskakujący, nieoczywisty, daje dużo satysfakcji ze spożycia, ponieważ ewoluuje w jego trakcie. Dobrze jest się czasem czymś miłym zaskoczyć. Adrian – jeszcze raz – ślę uściski.
Zaczynam już sobie powoli myśleć, że z kapitanem z logo Bunnahabhain to jednak mógłbym się zaprzyjaźnić. Co by się w życiu nie działo, to on jednak zza koła sterowego wskazuje właściwy kierunek. Tym razem zawędrował on na dość nietypowe, dymne szlaki, ale zrobił to w doskonałym stylu. Whisky torfowa, która nie jest zdominowana przez ten wyrazisty akcent to czyste złoto. Ileż się w tej whisky dzieje… Zapach spieczonego drewna przeplatany wędzoną szynką. Torfowość i morskość, słodycz i mineralność. Wszystko ładnie poukładane, a zarazem wyraziste. Są akcenty dominujące, ale po dłuższej chwili drobne niuanse dodają ciekawości i stawiają kropkę nad “i”. Zapach, to przygniatający plus tej whisky. W smaku mogłoby być odrobinę bardziej dobitnie, prosi się wręcz o wydobycie z niej czegoś więcej, czegoś bardziej i mocniej. Jest wszakże słodko, dymnie, dębowo i mięsiście. Pojawiają się też motywy winne, może miejscami owocowe. Ale ta whisky ma tak wielki potencjał, że strach pomyśleć jak mogłaby smakować w wieku 18stu, albo co więcej 20stu lat… Alkohol już teraz ukryty jest odpowiednio, ale nasycenie smaku mogłoby być o ton wyższe. Whisky finiszuje równomiernie, gaśnie powoli i dostojnie. Podsumowując zacytuję: “Oh Captain, my Captain…”
Bunnahabhain 14 yo, 18.02.2004/2018, OB, 54,8%, Hand Filled Exclusive, 1st Fill Pedro Ximenez NOE Sherry Butt, beczka #555
Whisky z historią i ciekawym tłem. Po kolei. Czym jest NOE? Oznaczeniem potwierdzającym, że beczka użyta do starzenia whisky wcześniej brała udział w dojrzewaniu sherry przez minimum 30 lat. To może tłumaczyć tak delikatny jasny kolor samej whisky – beczka już swoje przeszła, ale zapewne nasyciła się sherry do granic możliwości. Pełna maturacja w beczkach po Pedro Ximenez, naturalna moc, brak filtracji, karmelu… Tak, oczekiwania co do trunku są z założenia bardzo wysokie. A co dzieje się w zapachu? Jest dosyć ostro i porywczo. Alkohol próbuje się przebić przez warstwy słomy, trawy, waniliowego budyniu i bananów. Zaraz… przecież to whisky z beczki po sherry, a nie po bourbonie. A to dopiero zaskoczenie. W smaku cytrynowo, lekko słonawo i momentami kwaśno. Całość bardzo łagodna i dostojna, wysoki procent nie przeszkadza tak bardzo jak w przypadku zapachu. Urzeka lekkością i pijalnością. Sporo smaków w typie drożdży, słodu, wanilii, babki piaskowej z lukrem. Finisz równie łagodny, ciepły i przyjemny. To jest dobra whisky, ale kompletnie inna od tego, do czego przyzwyczaiły mnie whisky po sherry. Praktyka sobie, teoria sobie. I fajnie. Na fali wszechobecnych, czarnych jak smoła i słodkich jak melasa sherry bomb, ta whisky to powiew świeżości i stylu. Do wybitności jeszcze daleko, ale widać, że Bunnahabhain nie boi się eksperymentów i nowości. Hand Filled ponad wszystko!
Z Bunnahabhain od niezależnych bottlerów bywa różnie, z naciskiem na kiepsko. Chyba ktoś w destylarni czuwa, aby dobrych beczek nie wysyłać obcym, nawet jeśli dobrze płacą. Informacja dostępna na etykiecie jest dosyć intrygująca – destylowana w 2001 roku, premiera w 2017… Nijak nie wychodzi mi 14letnia whisky. Zakładam, że butelkowanie nastąpiło dużo wcześniej i z jakiegoś powodu czekano na rozpoczęcie sprzedaży. Stawiam na kolejkę na linii rozlewniczej, albo błędy na etykietach – najpewniej mały chochlik, który wstrzymuje całą machinerię na dobre. Co do samej whisky, 13 lat w beczce po sherry i jeszcze rok finiszu w beczce po porto – jestem ostrożny we wstępnej ocenie, wiele spraw mogło pójść nie tak jak powinno. Po co to porto…? Piękny głęboki kolor zachęca jednak do spróbowania. Zapach faktycznie pełen cynamonu i kawy, piernika i świątecznych przypraw. Rozbudowany, szeroki i wciągający, momentami czekoladowy. Wielki plus. W smaku niestety dominuje wytrawność porto, sporo gorzkich nut, niezbyt miłych. Można pokusić się o stwierdzenie, że jest “przeciągnięta beczką”. Korespondencja z zapachem zanikła już na wstępie, odnoszę wrażenie, że piję coś innego niż wąchałem sekundę wcześniej. Finisz krótki, w dodatku przypominający mokry karton, bardzo płaski. Obniżenie zawartości alkoholu do 46% nie wyszło tej pozycji na dobre.
Sampelka nabyłem w trakcie festiwalu na Speyside w 2019 roku, od Pana Rajmunda Matuszkiewicza. Przyjemność poznania osobiście polskiego brand ambasadora marki wynagradza wszystko. Ilość opowieści zasłyszanych w Parkmore może podnieść ocenę każdej whisky, nawet takiej. Ostatecznie werdykt jest jednak pozytywny – za ten zapach byłbym w stanie zapłacić te 90 funtów za butelkę.
Whisky, której sampelek udało mi się zakupić w destylarni, chociaż nie było to zbyt proste i oczywiste. Kompletując zestaw 5ciu próbek o pojemności 30ml miałem przed sobą niemały wybór różnych Bunnahabhain. Niestety, prezentowana tutaj edycja finiszowana w beczkach typu hogshead po sherry Amontillado (2 lata nadmienię) znajdowała się, nie wiedząc czemu, w osobnej gablocie za szybką. Pytając, czy mogę otrzymać właśnie tę małą buteleczkę, młody pracownik sklepu powiedział, że nie jest ona dostępna w zestawie, który właśnie tworzę i należy zakupić ją osobno, oczywiście w wyższej cenie. W tym miejscu, na białym koniu, wkracza niezawodny David Brody, menadżer visitor center w Bunnahabhain.
“Daj Panu ten sampelek, nie widzisz co innego właśnie kupuje” – mówi, wskazując głową na baterię butelek, które właśnie zamierzałem kupić, głównie Hand Filled oczywiście.
“Ale przecież ona nie jest w zestawie” – odpowiada młody.
“Weź nie pier… i zapakuj Panu buteleczkę. Przepraszam (tu zwraca się do mnie), chłopak dopiero się uczy.”
W ten oto sposób, zupełnie przypadkowo nabyłem Bunnahabhain Amontillado Finish. Co do samej whisky, już wiem, o co było tyle zamieszania. Whisky jest gęsta, oleista, wręcz tłusta. Powleka podniebienie bardzo dokładnie grubą warstwą i pozwala na długi kontakt cieczy z podniebieniem. Chociaż w zapachu nie ujmuje mnie tak bardzo, jest odrobinę zbyt jednolita i płaska, w smaku pięknie przemawia aromatami skóry, orzechów włoskich i gorzkiej czekolady. Whisky wytrawna, skoncentrowana i intrygująca. Finisz kończy kawą, dębem i toffi. Ciekawe zjawisko, jak z dość nudnej warstwy zapachowej trunek ewoluuje w stronę rozbudowanego smaku i skomplikowanego finiszu. Co by nie pisać więcej – warto było zapytać o whisky zza gabloty.
Taka propozycja trafiła mi się do spróbowania podczas National Whisky Festival, tym razem nietypowo, bo w Paisley, w 2018 roku. Edycja popularnego festiwalu z Glasgow w gościnnych progach Paisley Town Hall była zdecydowanie mniejsza, zgodnie z moimi przewidywaniami. Wystawcy mniej popularnych marek i destylarni prezentowali swoje szlagierowe, podstawowe wersje whisky. Nowością był dla mnie bottler Loch Fyne Whisky i tam też znalazłem prezentowaną tutaj odsłonę 16letniej Bunnahabhain z jednej beczki po sherry. Wśród tłumu dobrze mi znanych butelek, ta wydawała się godna uwagi i spróbowania. Kolor tej whisky niczym nie zapowiadał użytej beczki po sherry, szczególnie w tym wieku, ale jak wiadomo – kolor to nie wszystko. Na moje oko beczka była już wcześniej użyta. I niestety przyszło rozczarowanie, zarówno pod względem zapachu jak i smaku. Whisky była mocno przeciętna, alkoholowa i bardzo wodnista. Tonów sherry, ani typowych aromatów charakterystycznych przy podobnych whisky nie wyczułem ani trochę. I ten wiercący dziurę w gardle finisz… Absolutnie nie spełniła moich oczekiwań – wszakże to single cask po sherry butelkowany w mocy beczki, a i tak bardziej ucieszyłbym się ze zwykłej 12letniej edycji oficjalnie butelkowanej przez destylarnię. Trudno było w tej whisky dostrzec coś ciekawego. Zestawiając to jeszcze z ceną – 110 funtów za butelkę 0,5 litra, uważam tę propozycję za zupełne nadużycie. Jim Murray w swojej Whisky Bible 2019 ocenił ją jednak na 86/100, wskazując na dominujące nuty miodowe w tym trunku. Cóż, nie zawsze przecież trzeba się ze wszystkimi zgadzać.
Bunnahabhain 18 yo, OB, 46,3%
Whisky degustowana w czasach przed odkryciem Artisana (jak wiadomo, najciemniej jest zawsze pod latarnią). Na tę propozycję zdecydowałem się w barze The Pot Still w Glasgow, jednym z dwóch ważniejszych miejsc dla każdego szanującego się smakosza w tamtej okolicy. Lokal jest niewielki, bardzo szkocki z dużym wyborem whisky. Często również wybierany przez lokalną społeczność chcącą napić się najzwyczajniejszego koncernowego piwa, szczególnie w weekendy. My mieliśmy ten luksus, iż byliśmy pamiętnego dnia w środku tygodnia o dość wczesnej porze. Nie rozpraszani przez nikogo, zabraliśmy się za poważną degustację. Wybrana przeze mnie edycja 18letnia jest zdobywcą wielu nagród i medali. I nietrudno się temu dziwić, whisky jest ułożona znakomicie. Piękny balans zapachów starej piwnicy, dobrego sherry i niezliczonej ilości przypraw. A to wciąż nie jest w tej whisky najciekawsze! Intrygującą częścią tej całej kompozycji jest wyczuwalna morska bryza i zapach nagrzanego piasku na plaży. W smaku to prawdziwa uczta dla zmysłów. Piękna, kremowa konsystencja, niosąca wiele warstw suszonych owoców, orzechów, sherry. Całość przepleciona wspomnianą słonością i wypełniona aromatem drewna, choć nie tak jak zwykle dębowego. Ciężko mi opisać tę zależność, ale te taniny są odrobine inne, niż zwykle można by się tego spodziewać. Finisz w punkt – nie za krótki, nie za długi. Właściwie wykonana 18letnia whisky. Może gdyby nie ta cena. Wszakże 18letnia Caol Ila kosztuje o 30 funtów mniej, a dorzucając do ceny tej Bunnahabhain kolejne 20 funtów można pokusić się o 25letnią Glenfarclas. Ale jeśli liczby to nie wszystko, 110 funtów za tak ciekawą whisky to dobrze wydane pieniądze. A stąd już tylko krok do wersji 25letniej… a potem do 40letniej… Z pewnością wersja 18letnia zachęca do dalszych poszukiwań!
Degustacje w czasie pandemii rządzą się swoimi prawami. W trakcie organizowanej przeze mnie degustacji w lipcu 2020 nie mogło zabraknąć jednej whisky spod szyldu Bunnahabhain – to zawsze bezpieczny wybór i gwarant udanej zabawy. Ta dojrzała, 26cio letnia pozycja zaskakuje lekkością i przystępnością. Miodowa, kwiatowa, niezwykle cytrusowa z nutami wanilii. Przywołuje na myśl babkę piaskową z dużą ilością lukru. Łagodna w smaku, ponad ćwierć wieku dojrzewania zostawiły w jej nieco ponad 45% zawartości alkoholu. Brakuje więc charakterystycznego dla stylu Bunnahabhain kopnięcia, mocniejszego akcentu. Jest odrobinę zbyt wodniście, brakuje tekstury. Nie ma z czego zrobić długiego finiszu, a ten który otrzymujemy zapowiada się nad wyraz dobrze. Są to jednak niewielkie wady w porównaniu z łatwością degustacji. Whisky jest wyjątkowo prosta w odbiorze, klasycznie bourbonowa, nieskomplikowana i dająca sporo frajdy. Jury oceniające mój wybór dało tej whisky notę w granicach 5ciu punktów. To bardzo dużo, biorąc pod uwagę doświadczenie uczestników. Podsumowując należy zaznaczyć, że dostępna jest w cenie w okolicach 120 funtów. Przyzwoity wiek, przyzwoite doznania, przyzwoita cena. Whisky nieprzyzwoicie przyzwoita.
Jeśli mówimy o Bunnahabhain od niezależnego bottlera, to ta whisky jest jak do tej pory moim absolutnym numerem jeden! Zupełnie przemilczę jedną kwestię, iż degustowałem ją w barze w destylarni Edradour, czyli u samego źródła. Nieważnym jest też fakt, iż whisky owa destylowana była w roku mojego urodzenia. W ogóle nieistotna była cena za to cudo, śmiesznie niska, w granicach 8 funtów za drama. Powiem tylko, że whisky była doskonała. Tak jak żadna, pachniała zielonym jabłkiem. I zapach ten był tak lekki, tak soczysty i tak orzeźwiający, że można było się w nim zakochać od pierwszego powąchania. Absolutnie pozytywna whisky. Nic innego nie miało już w niej znaczenia. Ta owocowa rześkość to prawdziwe mistrzostwo tematu. W smaku delikatna, nienachalna, ciągle okrutnie jabłkowa – Tymbark z alkoholem. Dalej nieco kwiatowa, trochę egzotyczna, ale to odczucia zdecydowanie marginalne. Można by uczepić się w takim razie jednowymiarowości tej whisky, ale co z tego, skoro ten wymiar jest tak świetny? Żałuję tylko, iż nie kupiłem całej butelki. Akurat w tamtej chwili, wracaliśmy ze Speyside, zaopatrzeni w mnóstwo butelek i sampli z przeróżnych destylarni i mały postój w Edradour miał na celu tylko wypicie kawy. Jak zwykle wyszło inaczej, kiedy widzi się takie skarby na półkach. W tamtej chwili serce mówiło: “kupuj”, a portfel: “nie masz za co”… Może jednak częściej trzeba słuchać serca?
Ależ mocarny dram! Mocarny dzięki ilości kontrowersji, które wzbudza. Uściślając – z tego co wiem, nie ma czegoś takiego, jak beczki po Champagne… Szampan staje się szampanem dopiero w butelce, więc beczki użyte do finiszowania tej whisky były faktycznie beczkami po białym winie. Czy to Chardonnay czy Pinot Noir – nie wiadomo. Jednakże opis Champagne Finish na etykiecie rozpala wyobraźnię, chociaż nie jest do końca prawdziwy. Trochę kwaśny marketing proszę Bunnahabhain! Co do whisky… Zapach to połączenie kiszonych ogórków z masłem i sianem. Pod pierzyną tego oryginalnego koktajlu można jeszcze wyczuć olejek migdałowy. Dziwna whisky, ale na plus z gatunku “niespotykanych”. W smaku katorga – zdecydowanie jedna z najgorszych whisky jakie piłem z tej destylarni. Rozcieńczona, płaska, odpychająca i paskudna. Z beczki po śledziach. Nawet nie chodzi o woń alkoholu czy czegokolwiek podobnego… Nie polecam nikomu. Tak zepsuć 30 lat dojrzewania whisky to trzeba umieć. I mieć do tego wielką determinację. I do tego cena z kosmosu. Ech, zawiodłem się na całej linii.
I w tym miejscu ślę uściski do najlepszego fotografa whisky w Szkocji – Konrada – za wspaniały prezent w postaci małego sampelka. Z naciskiem na małego. Konrad, jako artystyczna dusza, zapomniał dokręcić wieczka w buteleczce i ostatecznie dotarło do mnie mniej niż 15ml. Zastanawiam się wręcz, czy konsumpcja takiej ilości liczy się do ogólnych statystyk. Jednakże nie będę szukać tej whisky, aby upewnić się w swoich przekonaniach. Zdecydowanie nie mam zamiaru ryzykować ponownie.
Bunnahabhain 30 yo, 1978, IB, 51,2%, Murray McDavid, Aficionado, The Final Drops, 1/2
Aż sam nie wiem od czego zacząć tę krótką wspominkową notkę. Istnieją na świecie whisky, które mają tyle do opowiedzenia, iż ciężko ubrać to wszystko w słowa. Może wspomnę na początku, o jakże limitowanej serii tej whisky mówimy. 2 butelki! Tak, to nie pomyłka – ta whisky występuje tylko w 2 butelkach, w tym jedną z nich widziałem opróżnioną do połowy. Co ciekawe ta propozycja powstała w dość nietypowy sposób. Nie jest to wynik aż tak potężnego parowania whisky z beczki, iż po upływie 30 lat pozostała ilość płynu napełniła 2 butelki. Ta mikro seria powstaje z połączenia próbek branych na przestrzeni czasu z każdej beczki znajdującej się w magazynach Murray McDavid. Zgodnie z panującą w Szkocji regułą, wiek whisky najmłodszej podawany jest na etykiecie. W tym przypadku była to whisky 30letnia. Domysłom pozostawię wiek najstarszej dodanej próbki. W ten sposób ta 30letnia Bunnahabhain jest na dzień 5.07.2019 najbardziej limitowaną whisky jaką miałem przyjemność degustować do tej pory. Całość dopełniają okoliczności degustacji tej znakomitej pozycji. Otóż jak wiadomo whisky spożywana w budynkach samej destylarni zyskuje +1 do ogólnej oceny (+1,5 jeśli jest to whisky torfowa jak twierdzą niektórzy). Proszę sobie wyobrazić dodatkowe punkty za spożywanie whisky podczas festiwalu Spirit of Speyside, w siedzibie bottlera, w obecności właściciela, brand ambasadorów i większości pracowników, podczas wieczoru zatytułowanego The Chill-Out with Murray McDavid. W tamtej chwili, cena za drama nie grała już żadnej roli. A whisky to prawdziwy kaliber .44. Jakże gęsta i nasycona wszystkim, co w whisky najciekawsze. Wszelkie wyczuwalne w zapachu tony były pełne, masywne i okrutnie skondensowane. Skóra i tytoń, suszone owoce i dąb, orzechy i czekolada… Tych połączeń mógłbym jeszcze podawać i podawać, bo z każdym kolejnym wdechem, w kieliszku działy się inne historie. Smaku nawet nie odważę się opisywać – nakreślę tylko, iż spędziłem z tą whisky dobre pół godziny, a po niej nie było już sensu próbować czegoś innego. Najbardziej zapamiętałem tą przenikającą zmienność i różnorodność. Whisky arcyciekawa, wielopoziomowa i rozbudowana. Solidny dram. I te opowieści Pana Rajmunda… Pięknie spędzony wieczór. Gdyby ktokolwiek miał jeszcze szansę jej kiedyś spróbować, będzie wielkim szczęściarzem. Cóż – notka miała być krótka, ale whisky na to nie pozwoliła.
Dla sprawnego działania strony, korzystamy z technologii, takich jak pliki cookie, do przechowywania i/lub uzyskiwania dostępu do informacji o urządzeniu. Zgoda na te technologie pozwoli nam przetwarzać dane, takie jak np. zachowanie podczas przeglądania. Brak wyrażenia zgody lub jej wycofanie może niekorzystnie wpłynąć na niektóre funkcje strony.
Funkcjonalne
Zawsze aktywne
Przechowywanie lub dostęp do danych technicznych jest ściśle konieczny do uzasadnionego celu umożliwienia korzystania z konkretnej usługi wyraźnie żądanej przez subskrybenta lub użytkownika, lub wyłącznie w celu przeprowadzenia transmisji komunikatu przez sieć łączności elektronicznej.
Preferencje
Przechowywanie lub dostęp techniczny jest niezbędny do uzasadnionego celu przechowywania preferencji, o które nie prosi subskrybent lub użytkownik.
Statystyka
Przechowywanie techniczne lub dostęp, który jest używany wyłącznie do celów statystycznych.Przechowywanie techniczne lub dostęp, który jest używany wyłącznie do anonimowych celów statystycznych. Bez wezwania do sądu, dobrowolnego podporządkowania się dostawcy usług internetowych lub dodatkowych zapisów od strony trzeciej, informacje przechowywane lub pobierane wyłącznie w tym celu zwykle nie mogą być wykorzystywane do identyfikacji użytkownika.
Marketing
Przechowywanie lub dostęp techniczny jest wymagany do tworzenia profili użytkowników w celu wysyłania reklam lub śledzenia użytkownika na stronie internetowej lub na kilku stronach internetowych w podobnych celach marketingowych.