Destylarnię Deanston, leżącą w regionie Highland, zaledwie 8,5 mili na zachód od Stirling, miałem przyjemność odwiedzić dwukrotnie (dane na grudzień 2018). Z tego miejsca mogę zapewnić, iż nie były to moje ostatnie wizyty, ponieważ wraz z rozwojem marki, poszerzała się też oferta dostępnych wycieczek oraz tastingów. Dzisiaj, oprócz klasycznego zwiedzenia produkcji oraz skromnej degustacji, możemy skusić się na bilet oferujący łączenie whisky z czekoladą, eksplorację pobliskiej okolicy z przewodnikiem czy bardziej zaawansowaną degustację whisky wprost z beczek. Bilety, których ceny są przeciętne, oferują dodatkowo zniżkę na wybraną butelkę w wysokości 5 funtów. Tak rozbudowana oferta programowa z pewnością dotrze do szerokiego grona odbiorców. Oczekując rozpoczęcia przygody można skorzystać z oferty kawiarni – zawsze duży plus. Niestety jest też minus, w postaci degustacji na stojąco w sklepie, o zgrozo!
Sam dojazd do destylarni jest sprawą banalnie prostą – wystarczy na wysokości Stirling odbić z głównej arterii łączącej północ z południem Szkocji (droga M9) w zjazd A84. Droga jest bardzo cywilizowana i dobrze oznaczona. Na krótkim odcinku drogi mija się dwie bardzo interesujące atrakcje. Pierwsza to Blair Drummond Safari Park, która przy dobrej pogodzie będzie wielką przygodą dla rodzin z dziećmi i nie tylko (od razu ostrzegam przed wjazdem do strefy z małpami!). Atrakcja numer dwa to położony 5 minut drogi dalej w kierunku destylarni zamek Doune, w którym kręcono między innymi sceny z Monty Python’a, Gry o Tron czy Outlander’a. Wielka frontowa ściana tej twierdzy robi kolosalne wrażenie. Na zakończenie tego paragrafu dodam, iż przemieszczając się drogą A84 zmierzamy wzdłuż rzeki Teith, z której to Deanston korzysta na kilka sposobów.
Co do samej destylarni – Deanston jest relatywnie młodą destylarnią powstałą w 1965 roku w zaadaptowanych do potrzeb budynkach dawnej przędzalni bawełny. Nie znajdziemy tutaj żadnej pagody, ani podłogi do suszenia jęczmienia. W zamian za to, odkryć można potężną elektrownię wodną. Jej poprzednikiem było wielkie koło wodne o skromnej nazwie Herkules zastąpione dziś nowocześniejszą technologią. Zdolności wytwarzania energii elektrycznej są tak wielkie, iż wystarczają na potrzeby całej gorzelni, a nadwyżkę z produkcji właściciele odsprzedają okolicznym mieszkańcom. Prawdziwa zielona fabryka! Co do właścicieli, Deanston należy do grupy Burn Stewart Distillers Limited wraz z destylarniami Tobermory oraz Bunnahabhain. Cóż za doskonałe towarzystwo! Przyjęta globalnie polityka braku barwienia produktów oraz podniesienia mocy z klasycznych 40% do 46,3% to zabiegi godne naśladowania.
W kwestiach technicznych moce przerobowe to 3 miliony litrów czystego alkoholu rocznie, wytwarzane w 4 alembikach. Destylarnia z reguły unika słodu torfowego, a woda wykorzystywana w procesie produkcji pochodzi z rzeki Teith – tej samej, która zapewnia produkcję prądu jako jedna z najszybciej płynących rzek w Szkocji. Whisky Deanston jest też składnikiem popularnych blendów takich jak Scottish Leader oraz Black Bottle. Z roku na rok rozszerza jednak wersje single malt ku uciesze licznych fanów tego trunku, najczęściej eksperymentując z finiszami w beczkach po czerwonych winach, marsali, muskacie czy brandy. Najstarszym oficjalnym wydaniem jest odsłona 40letnia.
Bardzo cieszy mnie rozwój i jego kierunek w Deanston. Jeszcze przed paru laty destylarnia była zamknięta dla zwiedzających, a dzisiaj oferuje turystom wiele atrakcji. Rozszerzana wciąż gama Single Maltów sugeruje, iż możemy spodziewać się kolejnych nowości w przyszłości. Osobiście oczekuje każdej z niecierpliwością, ponieważ do Deanston mam szczególnie sentymentalny stosunek. Z mozołem i trudem pracuje na miano destylarni otwartej, nowoczesnej i nastawionej na klienta. W moim mniemaniu dołączy do klasy światowej bardzo szybko.
Tymczasem w kieliszku
Deanston Vigin Oak, OB, 46,3%
Ostatnimi czasy zaczęła nurtować mnie jedna kwestia, mianowicie sprawa Angels Share. Jak wszystkim wiadomo, część whisky dojrzewająca w dębowych beczkach pada łupem aniołów. Anioły pobierają opłatę w wysokości kilku procent whisky rocznie, w zamian umożliwiając dojrzewanie trunku. Jest to jedyne prawdziwe tłumaczenie opisanego zjawiska przemiany ilościowej w jakościową. Wersji innych jest wiele – wszystkie nieprawdziwe, a szczególnie ta mówiąca o procesie parowania wybitnie przeczy wszelkim znanym i udowodnionym już faktom. I tutaj pojawia się moje pytanie: czy praca aniołów trudniących się przemianą whisky zawsze jest przyjemna? Co w przypadku konieczności picia whisky słabych i niesmacznych? Gołym okiem można dostrzec, że whisky znika z każdej beczki w Szkocji, proceder odbywa się zarówno w przypadku trunków wyjątkowych, jak i tych niższej jakości. Czy anioły w takim przypadku ciągną losy i przegrywający ma przed sobą bardzo niewdzięczną pracę do wykonania? Jeśli tak, to z najwyższą pewnością uważam, że swoją zmianę jeden z pechowców wykonuje przy beczkach, w których spoczywa Deanston Virgin Oak. Zapach ognisty, smak piekielny, finisz demonicznie szatański. Sądzę, że ktoś eksperymentował przy tej propozycji, a gotowy produkt nie wyszedł do końca zgodnie z oczekiwaniami. Whisky nie dla aniołów. I nie dla mnie.
Deanston 8 yo, OB, 56,6%, Bordeaux Red Wine Cask
Ależ ciekawa propozycja. Whisky starzona tylko i wyłącznie w beczkach po czerwonym winie. Kolor, pomimo jakże młodego wieku, jest głęboki i ciemnobrązowy. Lubię próbować whisky młodych, bardzo często są doznaniową ruletką, a oczekiwania co nich z reguły nie są zbyt wygórowane. W tym przypadku mogę tylko powiedzieć, że trunek pachnie pięknie. 56,6% jest całkowicie niezauważalne, w zapachu dominują wiśnie w czekoladzie, dużo bakalii i słodyczy. W smaku jednak zdradza, iż ma diabła za uszami. Agresywna, mocna i rozgrzewająca pozycja, dopiero teraz wyraźnie czuć iż jest to młoda whisky w mocy beczki. Wiśniowo-czereśniowe smaki przeplatają się bardzo intensywnie. Finisz trwa długo i równo. Dobra whisky, taka na długie wieczory w górach, gdy człowiek nie wstydzi się ubrać w zawadiacki sweter.
Deanston 10 yo, OB, 46,3%, Bordeaux Red Wine Cask Finish
Whisky z oferty travel retail w cenie 50 funtów za 700ml. Dość sporo jak na Deanston, szczególnie w gąszczu innych butelek o pojemności 1 litra. Ale sentyment do destylarni mam tak ogromny, iż nie potrafiłem się oprzeć. I interes zrobiłem nienajgorszy. Whisky konkretna, zdecydowana i utrzymana w jednym, wyrazistym tonie. Nie ewoluuje, nie rozwija się zbytnio, nie opowiada niesamowitych historii. Charakteryzuje się jednak wspaniałym uderzeniem wiśni w zapachu. Raz uchwycona woń pozostaje w nosie na długo. W smaku ciemna czekolada. W bardzo dużej ilości. Idealna moc na poziomie 46,3% dostarcza dokładnie tyle wrażeń ile potrzeba 10letniej whisky. Wachlarz doznań jest ograniczony, ale odczuwalne smaki i aromaty są ponadprzeciętnie wyraziste. Po kilku kieliszkach przypomina jakąkolwiek bijatykę na konsolę typu Mortal Combat czy Tekken, w której nasz przeciwnik z uporem maniaka wciska kółko 20 razy z rzędu. I wygrywa. Może i niezbyt wysublimowanie, ale z pewnością wystarczająco skutecznie. Tak jak ta Deanston.
Deanston 10 yo, 2008/2019, OB, 57,0%, Distillery Exclusive Hand Filled, Bourbon Barrel, butelka numer 38, beczka #1156
Dostępna jedynie w sklepie w destylarni, whisky prosto z beczki. Najczęstszy obiekt moich poszukiwań i moja ulubiona kategoria whisky. Pozyskanie whisky typu Hand Fill wymaga zaangażowania, odpowiedniej logistyki i planowania oraz bardzo często dozy szczęścia i odrobiny przypadku. Whisky takowe są bowiem bardzo limitowane, niepowtarzalne i trudno dostępne. Dlatego też moja kolekcja zaczyna rozbudowywać się o dokładnie takie pozycje jak ta prezentowana tutaj Deanston. Pełnowymiarowa whisky po Bourbonie o doskonałych parametrach – niefiltrowana na zimno, niebarwiona karmelem, w naturalnej mocy. Whisky dokładnie taka jaka być powinna. I faktycznie dostarcza dokładnie takich wrażeń, jakich można się po niej spodziewać. Doskonały, waniliowo-śmietankowy bukiet aromatyczny. Niby nic ciekawego, nic nadzwyczajnego – typowa whisky po Bourbonie. W chwili, w której alkohol odpoczął w kieliszku wyczuwalny batonik Bounty, czyli słodki kokos. W smaku to, co w Deanston cenię sobie najbardziej, czyli piękna kremowa faktura whisky, wręcz gęsta konsystencja. Powleka podniebienie równomiernie i pozwala cieszyć się smakiem przez dłuższą chwilę. Smak koresponduje z zapachem – wanilia, kokos i śmietanka. Nie ma sensu wysilać się na dodatkowe opisy. Jest poprawnie do bólu. I znakomity, dopełniający całości finisz – równomierny i rozgrzewający. Tak. Ta propozycja jest zdecydowanie w moim typie, czyli miłośnika whisky z beczek po Bourbonie. Prosta i uczciwa. Pokuszę się o stwierdzenie, iż gdyby na etykiecie widniało logo nie Deanston, a Bowmore lub Ardbeg, ta butelka byłaby pięciokrotnie droższa. A tak – dobra whisky w dobrej cenie. Jeszcze kiedyś nadejdą czasy, w których Deanston wejdzie do pierwszej ligi!
60,1% delikatnie utrudnia początkową przyjemność degustacji tej pozycji. Dopiero po 10 minutach w kieliszku ukazuje swoją bogatą ofertę. 10 lat w beczce po Bourbonie z pewnością nie zrobiło tak dobrej roboty, jak ostatnie 12 miesięcy w beczkach po sherry Amontillado. Nietypowy rodzaj finiszu dodało tej whisky właściwego uroku. Zdecydowane skórzane aromaty, uzupełnione lakierem do mebli to bardzo ciekawa kompozycja. Mocno przypomina cierpką domową nalewkę, w której pozostał osad nieodfiltrowanych owoców. Na języku nalewka w pełni. W dodatku tytoń, dąb i skóra. I wiele gorzkich włoskich orzechów. Tłusta, mięsista wręcz whisky. Pełna rzadkich aromatów o wielu poziomach i skomplikowanym finiszu. Przypomina stary warsztat introligatorski. Z całą powagą whisky na specjalne okazje.
Deanston 12 yo, OB, 46,3%
Moja metoda na opisywanie whisky zawsze polegała na skojarzeniach. Nie tyle szukanie niesamowitych niuansów smakowo-zapachowych jest moim celem podczas degustacji, ile dobieranie skojarzeń. Miejsca, chwile, konkretny pojedynczy smak, czy jedno słowo, które w całości definiuje whisky – to lubię najbardziej. W przypadku Deanston 12 słowem, które odzwierciedla najtrafniej moje odczucia jest tekstura. Pierwszy raz spotkałem się z whisky o tak kremowej, gładkiej teksturze. Na myśl przypomina mi, wycofane już dzisiaj piwo, Dog in the Fog. Genialnie opisana etykieta Extra Smooth wyjaśniała cały charakter piwa. Kto pił, ten zrozumie. Samą whisky pije się w bardzo podobny sposób, łatwo i przyjemnie, nie wyczuwa się alkoholu, daje dużo radości i szybko rozgrzewa. Extra Smooth pasuje idealnie. Whisky warta grzechu, szczególnie dla osób szukających charakterystycznych doświadczeń, nowych odkryć czy po prostu chcących spróbować indywidualisty w dobrej cenie. Solidnie rekomenduję.
Deanston 12 yo, OB, 55,6%, Madeira Finish
Eksperymentalna edycja Deanston z uwagi na użycie beczek po Maderze po raz pierwszy w historii destylarni. Receptura przedstawia się banalnie prosto – wpierw 10 lat dojrzewania w beczkach po Bourbonie, aby dodatkowe 2 lata finiszować whisky w beczkach po Maderze. Skromnego sampelka nabyłem w zestawie 5 dramów w samej destylarni. Cieszy naturalna moc, brak karmelu i filtracji na zimno. Zapowiada się obiecująco. Co ciekawe, butelka 0,7l kosztuje 85 funtów – źle nie jest. Zapach jednak nie obiecuje niesamowicie przewrotnych wrażeń. Jest równo i poprawnie, ale to tylko początkowa ocena. Jeśli whisky poczeka chwilę w kieliszku i lekko pooddycha, odsłoni przed degustującym interesujące połączenie dębowych tanin w kremowo-maślanych aromatach. Wszystko to pachnie całkiem nieźle, biorąc pod uwagę tak wysoką zawartość alkoholu, który nie jest zbytnio odczuwalny. Whisky, przy której można posiedzieć odrobinę dłużej. Dram z gatunku wakacyjnych, na ciepłe wieczory lub wczesne poranki. Przechodząc po czasie do smaku jest fajnie. O, nawet bardzo. To jest ta kremowa Deanston, o którą walczyłem. Gęstość tej whisky przyprawiono charakterem i ostateczne połączenie jest bardzo przyjemne. Czuć masło, dużo maślanych ciasteczek, ale też rodzynki i bliżej nie określoną słodycz. Sekundę później uderza falą gorąca i taniny dokańczają dzieła. Jedynie finisz mógłby trwać odrobinę dłużej, ponieważ po pierwszym zderzeniu z kremowością, pikantne zwieńczenie byłoby wszystkim, czego ta whisky potrzebowałaby do szczęśliwego zakończenia. Co by jednak nie mówić – w tych pieniądzach to nadspodziewanie przyjemny dram. Jak już zaplanuję wakacje na 2036, to rozważę zabranie tej Deanston w podróż.
Deanston 12 yo, OB, 55,4%, Palo Cortado Finish
Nie pierwszy raz mam przyjemność degustowania 12letniej Deanston, ale tym razem obcuję z whisky wyjątkową. Finisz w beczkach po sherry Palo Cortado to nie lada gratka. Tylko kilka whisky w historii było finiszowanych w ten sposób, miażdżąca większość występuje w przypadku destylarni z Distell Group. Co do samej Palo Cortado uważa się, iż jest to swoisty wypadek przy pracy. Sherry, które w założeniu miał stać się Fino lub Amontillado utraciły w trakcie dojrzewania ochronną warstwę drożdży. Co za tym idzie, do sherry dostaje się tlen, tak jak w przypadku dojrzewania Oloroso. Wynikiem jest ciemna sherry o zbliżonej słodyczy Oloroso, ale z zacięciem i wytrawnością Amontillado. Już przy otwarciu butelki aromat rodzynek powala. I to dosłownie, bo zapach jest tak intensywny i zdecydowany, że przykrywa cały zawarty w whisky alkohol. A moc beczki powinna dać o sobie znać – 55,4% to wartość, przy której żarty się kończą. Nie tym razem. Whisky w zapachu bardziej przypomina wytrawne wino, mnóstwo w niej suszonych owoców, garbników i tanin. W smaku dominuje goryczka i zniewalający posmak mlecznej kawy. Drewno i rodzynki schodzą na drugi plan, ale dalej są osobnym bytem i można je zauważyć. I jeszcze ten mocno przypalony karmel … Oj, wiele się tutaj dzieje. Finisz jest dalej gorzki i długi. Ta Deanston to prawdziwy zawodnik wagi ciężkiej. Whisky zdecydowana, konkretna, żadne tutti-frutti i nadęte frazesy. Jedno jest pewne – nie da się jej zbyt wiele wypić na jedno posiedzenie – jest zbyt skomplikowana. Żałuję tylko, że nie ubrałem do degustacji garnituru, pasowałby jak ulał.
Deanston 14 yo, OB, 57,9%, Spanish Oak
Dobrze jest sobie od czasu do czasu wrócić do whisky spod szyldu Deanston. Szczególnie, jeśli posiada się zestaw 5 sampli z najnowszej oferty. 14latka finiszowana w beczkach z dębu hiszpańskiego. Jak długo? Nie wiadomo. Nie wiadomo też niczego odnośnie samych beczek, dlaczego to są tak wyjątkowe. Pozostaje więc wierzyć, iż ktoś nad tym panował i whisky spełni swoje zadanie. W zapachu niestety niezbyt przyjemnie, dość nachalnie, agresywnie, słabo ukryty alkohol. Potężnie drewniany aromat ustępuje miejsca tylko zbożu. Bardzo sprecyzowana whisky, jednopoziomowa i mało zróżnicowana. W smaku brakuje charakterystycznej kremowości, tak dobrze znanej mi z innych edycji Deanston. Pomimo słusznej mocy, braku koloryzacji karmelem i braku filtracji na zimno odnosi się wrażenie, iż ta whisky jest po prostu wodnista. Zauważyć jednak można delikatne akcenty orzechów i czekolady. Finisz to prawdziwe wyzwanie, powraca z głębin przełyku kilkukrotnie, za każdym razem próbując podpalić podniebienie. Nie jest to jednak uczucie nieprzyjemne, ponieważ połączenie drewna, orzechów i czekolady pozostaje z człowiekiem odrobinę dłużej. Podsumowując, wolałbym 2 butelki podstawowej 12latki, niż jedną Spanish Oak. A i jeszcze powinny zostać jakieś drobne na kawę. Serio – przeciętna whisky.
Takiej okazji nie odmawiam nigdy. Hand-fill i niecodzienna beczka – Amontillado nie zdarza się aż tak często jak chociażby Oloroso czy PX. Pamiętam edycję Deanston, 11letnią również z podobnej beczki i wspominam ją jako jedną z ciekawszych z tej destylarni. Co więcej, wtedy był to tylko finisz, a tutaj uśmiecha się pełne 14 lat starzenia. Nie powiem, ale oczekiwania są co do tej whisky dość wygórowane. A więc po kolei – w zapachu dość przeciętnie. Nie dzieje się aż tyle, abym miał się wyprostować w fotelu. Alkohol przeszkadza, potrzebna jest naprawdę długa chwila, żeby tę whisky zrozumieć. Połączenie kwiatowych aromatów (skąd one się tu wzięły?!) z wytrawnością sherry jest połączeniem intrygującym i na swój sposób osobliwym. Jednak całościowy obraz jest mizerny, nie potrafię doszukać się niczego wyjątkowego. W smaku piekący potwór. Niestety, bardzo słabo, alkoholowo i gryząco. Whisky bez klasy, nieokrzesana i niezrównoważona. Finiszu nie skomentuję, bo smak mnie tak odrzucił, że wyłączyłem odbiór. Zawiodła w moim odczuciu selekcja. Ta whisky nie była jeszcze gotowa do butelkowania, a zapowiadała się ciekawie.
Jakże cieszą serce podobne zabiegi, jak brak filtracji na zimno, brak karmelu i naturalna moc. I wiek nawet taki słuszny, a i finisz niebanalny. 14 lat starzenia w beczkach “ex whisky re-fill cask” i ostatni rok finiszu w beczkach po Marsali. Czym mogą być beczki “ex whisky re-fill cask” pojęcia nie mam. Stawiam jednak na ponowne napełnienie zwyczajnych beczek po Bourbonie. Na papierze wszystko wygląda jak zwykle obiecująco. Co do stanu faktycznego mam kilka uwag. Po pierwsze: w zapachu wyczuwalny mocny odór alkoholu. Bardzo słabo ukryty i wiercący dziurę w nosie etanol. Trzeba naprawdę dłuższej chwili, aby wydobyć z tej whisky coś więcej. A tym czymś więcej jest spory wpływ drewna i ostrych przypraw na paletę aromatów. Imbir? Może pieprz? Taniny jednak na pierwszym miejscu. W smaku historia zupełnie odmienna. Serek homogenizowany o smaku waniliowym i szkockie karmelki na pierwszym planie, dalej przyjemnie pikantne przyprawy, sporo intensywnych smaków cynamonu. Ostatni rok starzenia w beczkach po Marsali dał tej whisky dodatkowy, głębszy wymiar. W moim odczuciu jednak trunek ten jest zbyt arogancki i nieułożony. Całość dodatkowo komplikuje agresywny finisz. Przekombinowana whisky według mnie. A i jeszcze jedno. Pisałem o typowej kremowości Deanston? No to jej zbytnio tutaj nie ma.
Deanston 15 yo, 1994/2010, IB, 50%, Douglas Laing, Old Malt Cask, 391 butelek, beczka #6043
Whisky o delikatnie żółtawym odcieniu, w konsystencji w ogóle nie przypominająca klasycznych, gęstych i kremowych Deanstonów. W zapachu potrzebuje chwili na ochłonięcie w kieliszku, ale ogólnie daje radę. Lekkie wpływy sherry są zauważalne, ale tylko lekkie. Wygrywają jednak aromaty babki piaskowej polanej lukrem. Wyjątkowo wodnista konsystencja nie zdradza zawartości 50% alkoholu. W smaku przyjemnie i grzecznie, wspomniana piaskowa babka dopełnia dębinę i bakaliowe sherry. Im dłużej siedzę przy tym kieliszku, tym mam większą ochotę na kolejny łyk, szczególnie że długo pozostaje na języku. Miły, wieczorny dram w dobrej cenie.
Kolejny Hand-Fill od Deanston, wersję 10letnią wspominam nadspodziewanie dobrze. Chociaż tej konkretnej pozycji nie nalewałem osobiście w destylarni, sampelka udało się zdobyć w najlepszym szkockim barze, czyli w Artisan Wishaw. Oczekiwania były wysokie, a rzeczywistość taka jak zwykle. Już w nosie czułem, że coś się święci. Wyjątkowo mdły i niemrawy zapach, mocno alkoholowy i gryzący. Jasna barwa samej whisky także wskazywała, że beczka miała już swoje najlepsze lata za sobą. Dawałem tej whisky szansę, czekałem dłużej niż zwykle na odpowiednie napowietrzenie, ale niestety, to nie dało nic. Zapach pozostał nieprzyjemny do końca. W smaku jeszcze bardziej dramatycznie. Alkoholowa moc przypominała wlewanie do gardła płynnego żelaza. Paliło i piekło niemiłosiernie. Whisky płaska, drażniąca i w mojej ocenie absolutnie skandaliczna. Nie pokuszę się o żadne wysublimowane opisy smakowe, bo z trudem dotrwałem do końca kieliszka. To nie była przyjemna degustacja, zdecydowanie jedna z najgorszych Deanston jakie miałem sposobność spróbować. Wielkie rozczarowanie. Ktoś ewidentnie nie zadbał o dobór beczki do serii Hand-Fill, a tu już o krok o strzał w kolano dla destylarni. Szkoda, ale mam nadzieję, iż to tylko jeden wypadek przy pracy, niepotwierdzający reguły.
Deanston 15 yo, 2002/20.03.2018, OB, 54,9%, Distillery Exclusive Hand Filled, Organic Pedro Ximenez Hogshead, beczka #76
Wyjazdy do destylarni po sampelki to zawsze dobry pomysł. Czasami musi jednak wystarczyć mniejsza podróż do restauracji Artisan. Tam, w zakamarkach najwyższych półek w drugiej i trzeciej sali można znaleźć wiele wspaniałości. A innym razem Derek przygotuje od razu coś na wejściu. W taki sposób nabyłem tę pozycję i przyznam, nie żałuję. Nie jest to najwspanialsza whisky świata, ale w cenie 3 funtów za drama można uznać ją za whisky przepyszną. W zapachu uderza aromatem wilgotnej dębowej deski. Dużo tanin, korzennych przypraw, kakao i czekolady. Miła i przyjemna whisky, chociaż chwili w kieliszku potrzebuje, aby nabrać ogłady. W smaku równo i solidnie. Wszystko jest zagrane na jedną, dębową nutę. Warta wspomnienia jest gęsta faktura powlekająca podniebienie, to co w Deanston bardzo lubię. Gdy już osadzi się na języku odkrywa smak bardzo słodkiej mlecznej kawy. Dziwnie pasuje tutaj krótki finisz, nienachalny i oczywisty. To tak, jakby sama whisky zachęcała do kolejnego spróbowania. Nie ma co się dłużej nad nią zastanawiać. Spokojny dram, pomiędzy 4tym a 6tym danego wieczoru.
Deanston 18 yo, OB, 46,3%
O produktach z destylarni Deanston pisałem już kilka razy- pisałem dobrze o wersji 12-letniej, a o wersji Virgin Oak pisałem bardzo źle, inaczej się nie dało. Teraz przyszła pora na odsłonę 18-letnią. Deanston 18-letni to kompozycja destylatów starzonych w beczkach typu hogshead ponownego napełnienia z finiszem w beczkach po bourbonie pierwszego napełnienia. Receptura do bólu prosta – beczki po bourbonie, delikatna lokalna woda i dobry jęczmień. Na końcowy efekt składa się jeszcze podwyższona moc whisky do 46,3% oraz standardowa dla Deanston zasada braku filtracji na zimno (chwała im za to!). Dla miłośników whisky starzonych w beczkach po bourbonie (jak ja) jest to propozycja będąca kwintesencją gatunku – nuty waniliowo-maślano-kremowe dominują na każdym kroku. Warty odnotowania jest rozgrzewający finisz, będący zapewne efektem podniesionej zawartości alkoholu. I bardzo dobrze! Bo pomimo tej cechy, zapach alkoholu jest niezauważalny. Słowem podsumowania warto wspomnieć o cenie tej whisky, która jak na 18-letnią edycję godnego uwagi trunku nie jest wygórowana. Za podobną wartość można spróbować na przykład 16-letniego Aberlour Double Cask Matured czy 14-letniego BenRiach’a z serii Single Cask. Całkiem zacne towarzystwo. Aż ma się ochotę zgłębić produkty Deanston jeszcze bardziej.
Na papierze wszystkie parametry się zgadzają. Pełnoletnia, poprawna politycznie wersja w mocy beczki, bez filtracji na zimno i dodatku karmelu. Zaskakująco delikatny, słomkowy kolor. Oleista i gęsta w kieliszku, ale pierwsze spotkanie z nosem nie napawa optymizmem. Mocny, acetonowo- lakierniczy opar, bardzo trudny do przebrnięcia. Pierwsze skojarzenie to sklep chemiczny z produktami z dużą ilością znaków ostrzegawczych na opakowaniach. Nie odstraszyło mnie to jednak przed spróbowaniem. W smaku uderzenie wszystkiego co dziwne i nie do opisania. Wrażenie porównywalne ze zjedzeniem plastra wosku pszczelego. Niestety razem z pszczołami. Kąsa, kuje i gryzie, ale na końcu pozostaje duma, iż człowiek był silny i pokonał przeciwnika! Ewidentnie sparingpartner w kategorii wagi ciężkiej nie mający pokojowych zamiarów.
Deanston 19 yo, OB, 55,2%, Muscat Finish, 774 butelki
Szlachetny wiek tej whisky potęguje fakt, iż finiszowanie w beczkach po Muskacie trwało aż 2 lata. Piękna moc i brak filtracji na zimno tylko wzmacnia dobre wrażenie. Oczekiwania były równie wielkie co podczas szachowego finału turnieju w Hamburgu w 2019, w którym finalistą był najlepszy polski zawodnik Jan-Krzysztof Duda. Alkohol w nosie ukryty wzorowo aż do tego stopnia, że odnoszę wrażenie wąchania powietrza. Bardzo lotna whisky, wręcz rześka, trzeba się nieźle postarać, aby zarejestrować jej aromaty. Jest sporo drewna, wytrawności, dużo egzotycznych przypraw, ale też odrobina mentolu. Czuć troszkę szlachetności i ustatkowania, tak wspaniale wyróżniającą tę whisky i podkreślającą fakt, iż jest to trunek 19letni. W smaku dostojna, niespieszna i przepełniona drewnem. Nie rzuca się od razu do odkrywania kart i zachęca do dłuższego namysłu. I może nie jest to whisky wielce złożona, jednak czuć, że potrafi nadawać na różnych falach. Pierwszy łyk to wielkie uderzenie drewna, drugi to już przyprawy i większa wytrawność. Wytrawność ustępuje dopiero na finiszu odsłaniając nieco słodsze oblicze, które utrzymuje się średnio długo. Co jest w tej whisky najśmieszniejsze? A to, że jej regularna cena to 95 funtów. Nie jest to whisky do picia codziennie, ale w jesienne wieczory powinna spełnić swoje zadanie. Przypadkowo piłem ją w środku listopada, czyli w najgorszym pogodowym miesiącu w Szkocji. Choć na chwilę można było zapomnieć o tej ponurej aurze. A co do szachów – mecz przegraliśmy, niestety.
Dla sprawnego działania strony, korzystamy z technologii, takich jak pliki cookie, do przechowywania i/lub uzyskiwania dostępu do informacji o urządzeniu. Zgoda na te technologie pozwoli nam przetwarzać dane, takie jak np. zachowanie podczas przeglądania. Brak wyrażenia zgody lub jej wycofanie może niekorzystnie wpłynąć na niektóre funkcje strony.
Funkcjonalne
Zawsze aktywne
Przechowywanie lub dostęp do danych technicznych jest ściśle konieczny do uzasadnionego celu umożliwienia korzystania z konkretnej usługi wyraźnie żądanej przez subskrybenta lub użytkownika, lub wyłącznie w celu przeprowadzenia transmisji komunikatu przez sieć łączności elektronicznej.
Preferencje
Przechowywanie lub dostęp techniczny jest niezbędny do uzasadnionego celu przechowywania preferencji, o które nie prosi subskrybent lub użytkownik.
Statystyka
Przechowywanie techniczne lub dostęp, który jest używany wyłącznie do celów statystycznych.Przechowywanie techniczne lub dostęp, który jest używany wyłącznie do anonimowych celów statystycznych. Bez wezwania do sądu, dobrowolnego podporządkowania się dostawcy usług internetowych lub dodatkowych zapisów od strony trzeciej, informacje przechowywane lub pobierane wyłącznie w tym celu zwykle nie mogą być wykorzystywane do identyfikacji użytkownika.
Marketing
Przechowywanie lub dostęp techniczny jest wymagany do tworzenia profili użytkowników w celu wysyłania reklam lub śledzenia użytkownika na stronie internetowej lub na kilku stronach internetowych w podobnych celach marketingowych.