Glen Grant

G, Highland, Zwiedzone

Gdybym miał rozpisać konkurs na najpiękniejsze alembiki używane w destylarniach w Szkocji, zwycięzca byłby jeden. Glen Grant. Unikatowy kształt urządzeń destylujących w postaci potężnych dzwonów to wizytówka tego miejsca. Może to główny powód wyjątkowości tutejszej whisky? Na to pytanie szukałem odpowiedzi u źródła, w pewne deszczowe lipcowe popołudnie 2018 roku. Glen Grant to moja 27 zwiedzona destylarnia.

Okoliczności tej podróży rysują się następująco: Glen Grant została ostatnią zaplanowaną do odwiedzenia destylarnią w trakcie naszego pobytu w Speyside. Nie miała łatwo, poprzedzały ją wizyty w takich gorzelniach jak Glen Moray, Cragganmore czy Glenfarclas. Widzieliśmy też kwaterę główną niezależnego bottlera Murray McDavid w Coleburn. Słowem, wypad był bardzo udany, a sama Glen Grant była jakoby “na doczepkę”. Z tej też przyczyny, w trakcie ostatniego dnia pobytu, właściwie już na trasie do domu zdecydowaliśmy się jeszcze rzutem na taśmę odwiedzić to urocze miejsce. Wybraliśmy bilet najtańszy, oferujący w cenie degustację 2 whisky z podstawowej oferty. Nic wielkiego. Teraz żałuję, ponieważ w rozszerzonych opcjach dostępne były o wiele ciekawsze whisky, zarówno starsze, jak i edycje specjalne. Wtedy portfel nie pozwalał już na wiele, ale dzięki temu dziś jest powód, żeby odwiedzić Glen Grant raz jeszcze.

Punktem szczególnym, wyróżniającym Glen Grant na tle innych podobnych obiektów jest jej otoczenie. Budynki destylarni otoczone są wiktoriańskim ogrodem – samo przejście z parkingu do visitor center zajmuje kilka minut przyjemnego spaceru wśród zieleni. Oczywiście wybierając odpowiedni bilet przewodnik może nas po okolicy oprowadzić. Nas skutecznie od tego pomysłu odwiódł rzęsisty deszcz (kolejny powód do nadrobienia zaległości i powrotu!).

Samą destylarnię trudno przegapić. Usytuowana jest w samym sercu Rothes, mieście oddalonym o 10 mil na południe od Elgin, na trasie A941. Z lotniska w Glasgow można dostać się tam w niecałe 4 godziny, mijając ogrom innych destylarni po drodze. Baza noclegowa jest przyzwoita, cywilizacja dotarła tu w jakimś stopniu. Przytłaczająca większość lokalnych atrakcji nawiązuje do whisky, czemu trudno się dziwić.

Zarys historyczny kształtuje się następująco: destylarnię budują w 1840 roku dwaj bracia – James i John Grant (bardzo popularne nazwisko dla przemysłu whisky z tamtejszego regionu, jednak nie powiązane ani z Glenfarclas ani z Glenfiddich). W mieście nie było wcześniej podobnego zakładu, a wspomniani panowie tak wierzyli w swój biznes, iż mocno forsowali budowę linii kolejowej między Lossiemouth a Elgin. Ostatni odcinek do samego Rothes sfinansowali z własnej kieszeni. Po śmierci założycieli firma nabiera wiatru w żagle pod przewodnictwem Majora Jamesa Granta, syna Jamesa. Rok 1872 to początek, trwających prawie 60 lat rządów tej barwnej postaci. Wyprzedzający swoją epokę, miłośnik polowań, wędkarstwa i najnowszych zdobyczy techniki elektryfikuje destylarnię czyniąc ją pierwszą zasilaną tego typu budowlą w Szkocji. Do ciekawostek należy zaliczyć też fakt, iż ów gentlemen prawdopodobnie był pierwszym posiadaczem samochodu na Highlandach. Po sukcesie przedsięwzięcia, w 1898 roku postanawia zbudować dodatkowo drugą destylarnię, nazwaną Glen Grant No 2, później przemianowaną na Caperdonich. Połączona ona była z pierwotną Glen Grant tzw. “whisky pipe” przebiegającą nad główną drogą w miasteczku. W 1953 roku następuje połączenie gorzelni z destylarnią Glenlivet, a w 1972 do grupy dołączają właściciele Longmorn. W wyniku wszystkich fuzji powstaje firma The Glenlivet Distillers Ltd, ale już w 1977 roku koncern wykupuje Seagram of Canada. Jest to też data, która kończy rządy rodziny Grantów w destylarni. W 2001 roku właścicielem zostaje koncern Pernod Ricard, ale już w 2006 roku gorzelnia staje się własnością światowego giganta – Campari. Ten stan rzeczy utrzymuje się do dnia dzisiejszego.

Trudno się dziwić, iż właścicielami Glen Grant zostają Włosi – od lat 60tych XX wieku, marka zyskiwała wielką popularność na tym rynku, co poniekąd przełożyło się na styl produkowanej whisky. Włosi lubują się w whisky młodej, toteż głównym towarem eksportowym jest edycja 5cio letnia. Dla mnie jednak na dźwięk nazwy Glen Grant od razu w myślach wizualizuje się jeden z najlepszych szkockich bottlerów – Gordon & MacPhail. Ilość edycji pochodzących z tej destylarni zapiera dech w piersiach, a często są to whisky, które przesuwają skalę i zmieniają światopogląd. Najlepsza whisky jaką piłem w życiu należała do tej kategorii.

W kwestiach technicznych moce przerobowe to niecałe 6 milionów litrów alkoholu rocznie, powstające z 4 par (przepięknych z resztą) alembików. Wykorzystywany słód jest nietorfowy, a destylatem zalewa się głównie beczki po bourbonie oraz sherry. Większość produkcji wykorzystuje się do produkcji single maltów. W dzisiejszej ofercie dominują whisky młode, jak wspomniana edycja 5cio letnia oraz warianty 10, 12 i 18 letnie jak i bez określenia wieku. Znaleźć można także edycje rocznikowe, single cask czy dojrzałą 50cio letnią whisky. Jest w czym wybierać. Większość niezależnych bottlerów posiada spore portfolio z logo Glen Grant, więc ze znalezieniem ich produktów nie powinno być większego problemu.

Osobiście trochę żałuję, że zwiedzanie potraktowałem w kategorii “zaliczyć/zapomnieć”. Obiecuję sobie przy najbliższej okazji odwiedzić to miejsce raz jeszcze. To, że robią tam świetną whisky już wiem, ale spaceru w wiktoriańskim ogrodzie przy dobrej (nie deszczowej) pogodzie sobie nie odmówię! Proszę więc poczekać na mały update tego wpisu w niedalekiej przyszłości.

Tymczasem w kieliszku

Glen Grant The Major’s Reserve, OB, 40%

Wyjątkową zaletą tej whisky jest jej cena – często niższa niż 20 funtów. A w tej kategorii cenowej stajemy już przed dylematem czy kupować wódkę, czy jednak dołożyć niewielką monetę i raczyć się single maltem. Ja w zasadzie w 99% przypadków wybrałbym opcję drugą. Glen Grant The Major’s Reserve to z całą pewnością whisky młoda, ale kto jak kto, Glen Grant w tym segmencie nie ma sobie równych. W zapachu jest sporo siana i słodu, ale i przyjemnych egzotycznych owoców. I koniec. Nie doszukujmy się sensacji. Pierwszy łyk może i ma zbyt wiele wspólnego z mokrym kartonem i bimberkiem z Podlasia, ale już drugi jest wyjątkowo ok. Da się pić, a to najważniejsze. O szczególnych walorach degustacyjnych można zapomnieć, ale swoją funkcję spełni znakomicie. Z tej okazji ułożyłem nawet krótki limeryk: “Whisky whisky, ja i Ty, możemy iść w dym dym dym”. Niejeden znawca nie zostawi na tej pozycji suchej nitki. Polecam jednak małe porównanie: Glen Grant czy wódka. Werdykt nie będzie jednoznaczny.

Glen Grant 10 yo, OB, 40%

Pierwszy łyk i już nie jest dobrze. Próbowana w destylarni, w cenie najtańszego biletu, w okolicznościach, które, umówmy się, powinny dodać whisky kilka punktów. Cóż, nie tym razem. Z całym szacunkiem, jakim darzę destylarnię Glen Grant, w tym przypadku nie popisali się. Obecna w zapachu wanilia bardzo ładnie koresponduje z wszechobecnym aromatem słodu. Chociaż tyle. To prosta whisky, o typowych walorach dla trunku poniżej 30 funtów za butelkę. Niestety warstwa alkoholowa przedziera się zbyt mocno, a sam trunek piecze w gardło. Brakuje charakterystycznej dla Glen Grant owocowości. Irytuje także posmak mokrego kartonu. Finiszuje pieprznie i zbyt krótko. Bez zastanowienia można podać inne, 10cio letnie whisky, które z opisywaną tutaj pozycją wygrają w cuglach. Springbank, Laphroaig czy Talisker w podobnym wieku zmiażdżą tę whisky bez mrugnięcia okiem. Spróbować warto, ale na zachwyty nie ma co liczyć. Zwykła The Major’s Reserve wypada w tym zestawieniu lepiej.

Glen Grant 30 yo, 8.4.1988/15.3.2019, IB, 54,8%, A.D. Rattray, Vintage Cask Collection, Sherry Cask, 202 butelki, beczka #9173 (część)

Wypatrzona w trakcie festiwalu whisky w Aberdeen w 2019 roku. I co by nie mówić, najbardziej interesująca pozycja całego festiwalu. Dzięki Caryn Inglis, która prowadziła stoisko A.D. Rattray miałem to szczęście nie tylko spróbować tej wyjątkowej whisky, ale też otrzymać po zakończeniu eventu butelkę z pozostałością trunku! Tyle wygrać! A więc: na papierze wszystko wygląda idealnie. Pełna moc, brak filtracji na zimno i karmelu, pojedyncza beczka, wspaniały wiek. Czego można chcieć więcej? Jedyne co zastanawia, to bardzo delikatny, jasny kolor trunku. Podejrzewam, że beczka była już użyta wcześniej, możliwe że niejednokrotnie. Skutkiem tego zabiegu jest whisky absolutnie nie zdominowana wpływem sherry o zachowanych wszelkich cechach typowych dla produktów spod szyldu Glen Grant. W zapachu uderzenie wanilii i owoców cytrusowych, sporo pomarańczy i mandarynek. Interesujące nuty, nie są to wszakże najlepiej przeze mnie wspominane owoce tropikalne, ale już jest ciekawie. W smaku odczuwa się wysoką moc, alkohol nie ukrył się jeszcze wzorowo, a szkoda. Podoba mi się tekstura trunku, gęsta i oleista. W smaku już ciężej niż w zapachu – pojawiają się tematy korzenne, miejscami orzechowe, ale wciąż jest to lekka whisky. Finiszuje spokojnie i gładko, pozostawia po sobie posmak migdałów. Czy skusiłbym się na całą butelkę w cenie oscylującej w granicach 400 funtów? Niekoniecznie. Ale okazji do spróbowania tak dojrzałej whisky nie odmawiam. Caryn – ślę uściski!