Planując trasę wizyty na północy Szkocji problemem logistycznym zawsze jest znalezienie przystępnego noclegu. Dobrym punktem wylotowym do dalszych podróży jest miasto Elgin, w którym to usytuowana jest destylarnia Glen Moray. Samo miasto jest dość dużym ośrodkiem cywilizacyjnym w tej części kraju (działa tutaj nawet internet!), który oferuje wiele możliwości spędzania wolnego czasu. Zwiedzanie ruin katedry należy do obowiązkowego punktu programu, w szczególności podczas dobrej pogody. Dla fanów whisky doskonałym wyborem są odwiedziny w sklepie niezależnego botlera Gordon & MacPhail, w którym z pewnością można dostać zawrotu głowy. Dla bardziej zawziętych amatorów firma oferuje również udział w degustacjach dopasowanych do potrzeb i wymagań klientów. Tyle jeśli chodzi o najbliższą okolicę. A co oferuje zwiedzającym sama destylarnia Glen Moray?
Otóż opisywana gorzelnia nigdy nie znajdowała się na liście destylarni, które muszę zobaczyć w pierwszej kolejności. Nie wyróżniała się znacząco na tle innych tego typu obiektów, a konkurencję ma w okolicy iście doborową. Los chciał, że było nam bardzo po drodze odwiedzić ją pewnego upalnego lipcowego dnia. I były to odwiedziny zaiste wspaniałe.
Na wstępie kilka ogłoszeń informacyjnych: obecnym właścicielem destylarni jest francuski koncern La Martiniquaise, który odkupił udziały od Macdonald & Muir (Glenmorangie) po ponad 80 latach. W tym czasie whisky produkowana była raczej po kosztach, głównie jako składnik blendów, co znacząco odbiło się na sile marki. Ostatecznie o sprzedaży zadecydował nowy właściciel Glenmorangie – LVMH, który uznał, że styl maltów z Elgin nie pasuje zbytnio do luksusowego wyglądu korporacji. Od 2008 roku pod skrzydłami nowych przełożonych Glen Moray odbudowuje dobre imię i poprawia jakość oferowanych przez siebie produktów, często eksperymentując z finiszami whisky po najróżniejszych innych alkoholach, stale rozbudowując ofertę o nowe edycje. Ostatnią nowością jest użycie torfowego słodu jęczmiennego, co z pewnością jest faktem godnym odnotowania. Moce produkcyjne zakładu to nieco ponad 3 miliony litrów czystego spirytusu rocznie.
Co do przebiegu samej wizyty nie nastawiałem się na szczególne atrakcje. Jakże się pomyliłem! Może zacznę od pierwszego plusa jakim była niewątpliwie niewygórowana cena biletów. Każdy uczestnik płaci cenę za zwiedzanie, a degustacja naliczana jest osobno w zależności od wybranego pakietu. Wybrane przez nas degustacje Select Tasting oraz Exclusive Tasting (kolejno £10 i £20) zawierały 4 zupełnie inne whisky, a co więcej w ramach samego biletu wstępu dodatkowo po dwa dramy w charakterze powitalnym. Podsumowując – na 2 osoby otrzymaliśmy 10 różnych whisky, której ilość była odpowiednia do dzielenia się. Oceniając skalę zagrożenia, część z nich zabraliśmy w postaci sampli do domu, ponieważ spróbowanie wszystkiego na miejscu mogłoby okazać się dla nas niewykonalne. Szczególnie, że większość wersji to CSy. Czyli kolejny plus dla Glen Moray za hojność przy nalewaniu i dobry wybór!
Młody człowiek imieniem Callum był tego dnia naszym przewodnikiem i spełnił swoje zadanie bez zastrzeżeń. Mówił zwięźle, nie spieszył się zbytnio i chętnie odpowiadał na pytania – znowu plus. W trakcie zwiedzania nie robiono problemu podczas wykonywania przez nas zdjęć – także dobrze.
Osobiście dla mnie jako wielkiego fana kształtów alembików, uwagę przykuły wyjątkowo płaskie okazy w dość ładnej, osobnej sali. Cała aparatura produkcyjna była z resztą rozsiana po wszystkich dostępnych budynkach, co pokazywało jaką kreatywnością w zakresie ergonomii wykazali się pracujący tutaj inżynierowie. Wartym podkreślenia był silos na jęczmień – gigant to mało powiedziane. Ukryte potwory za pokrywą z blachy falistej były kolosalnie wysokie i robiły wrażenie.
Najistotniejsza zaleta zwiedzania to możliwość powąchania zawartości kilkunastu beczek w magazynie. Beczki po porto, maderze, sherry, koniaku, piwie czy cydrze to tylko część z zaprezentowanej kolekcji. Za większością z nich wyeksponowano jeszcze napełnioną butelkę z właściwej beczki w celu ukazania różnic w kolorze whisky. Zabawa pierwszorzędna, której dotychczas nie miałem okazji doświadczyć w takiej ilości nigdzie indziej. Bardzo duży plus!
Miłym akcentem była kawiarnia dzieląca powierzchnię wraz z kasami i sklepem. Przed wycieczką warto wstąpić na małą czarną i deser w jakże atrakcyjnych cenach. Niestety, degustacja odbywała się również w tym zakątku destylarni, więc większe skupienie nad whisky musiało zostać odłożone na później. Przemierzające sklep kolejne grupy uczestników oraz klienci kawiarni skutecznie uniemożliwiały oddanie się chwili spokoju przy kieliszku. Co do samej degustacji moje oczekiwania nie były zbyt wygórowane, miałem nadzieję na dawkę czegoś przyzwoitego i tak też było.
Na zakończenie dodam, iż destylarnia Glen Moray szczyci się byciem najbardziej słoneczną destylarnią w Szkocji. Piękne wyróżnienie, które znalazło potwierdzenie podczas naszego turnusu. Dawno nie piłem whisky w takim upale – i tym bardziej będę to miejsce wspominał z uśmiechem.
Tymczasem w kieliszku
Glen Moray Elgin Classic, OB, 40%
Początek przygody z Glen Moray zaczyna się tutaj. Whisky niezwykle tania, często najtańsza pozycja single malt w sieciach dyskontowych w Szkocji. Niestety, usilnie stara się utwierdzić w przekonaniu, że whisky z palety Glen Moray to produkty o niskiej jakości. Pachnie mokrym kartonem i starą ścierką. Ale … w tych pieniądzach … będzie to mój ulubiony mokry karton i moja najlepsza stara ścierka! Odradzam wszystkim, którzy chcą zacząć przygodę ze starzonymi alkoholami od tej podstawki. W ten sposób nie zawiązuje się udanych znajomości.
Członek drużyny NAS, pewnie nie pierwszy i nie ostatni. Tym razem destylat dojrzewał w beczkach po Chardonnay, czyli białym winie. Co przejęło z niego whisky? Zaskakującą cierpkość i słodycz okupioną niestety mocną jednowymiarowością. W konsystencji przypomina wodę, ale za to z górskiego strumyka. W zapachu dodatkowo można wyczuć przyjemną woń klarowanego masła. Przynajmniej nie próbuje zabić potencjalnego klienta natrętną wonią czystego alkoholu. Słodko, przyjemnie, z uśmiechem. Bez względnego polotu, ale i takich whisky w świecie potrzeba. Na przykład, na wypad na działkę za miastem, gdzie po całym dniu pielęgnacji winorośli nadejdzie czas na celebrację wysiłków i szybki sen.
Glen Moray Elgin Classic – Peated, OB, 40%
W natarciu NASów nie widać końca. Tutaj jednak otrzymujemy produkt skrojony na miarę potrzeb klienteli. Torfowy single malt z rejonu Speyside w niżowej cenie. Kolejna anomalia w świecie whisky, a na kontynencie Glen Moray następny z szerokiego wachlarza eksperymentów. Torfowe słody i doświadczenia z finiszami w beczkach po prawie wszystkim – to dzisiejsza droga rozwoju destylarni. Analizowana edycja Peated to mocny zawodnik tej serii. Kolor prawie nietknięty wpływem beczki. Aromat dymu jest delikatny, bardzo przyjemny, wnoszący coś ciekawszego do wnętrza tej whisky. Naturalnie słodkawo z mydlinami, jak zwykle z resztą w przypadku Glen Moray. Finisz wypełniony delikatnym popiołem. Jak niewiele trzeba, by trunek stał się atrakcyjniejszy dla odbiorcy. Oczywiście cena, jak na Glen Moray doskonała – znaleźć można ją na półkach sklepowych za skromne 18 funtów.
Glen Moray Elgin Classic – Port Cask Finish, OB, 40%
NASowe eksperymenty mają się dobrze. Tym razem Glen Moray Elgin Classic wylądował w beczkach po porto na dodatkowe 8 miesięcy. Nie można jej odmówić pięknego koloru, klasycznie żółtego z domieszką różu. Różnica w odniesieniu do klasyka jest odczuwalna, alkohol już nie tak mocno gryzie w nozdrza, zapach jest wręcz subtelniejszy. Przypomina młode, wytrawne wino. O rozbudowane odczucia smakowo-zapachowe bym się jednak nie pokusił. Ot, dobry dram na ciepłe popołudnie. W mojej ocenie pozycja ciekawsza od 15letniej wersji. A to już komplement. A whisky wciąż w doskonałym przedziale cenowym.
Jakie to dobre! Dawno tak się nie ubawiłem pijąc whisky. Faktycznie świeży, kwaskowaty i drapiący w język posmak cydru jest tutaj wszechobecny. Może zabrzmi to dziwnie, ale ta pozycja jest wręcz orzeźwiająca. Cenię sobie skrajności w świecie whisky, a Glen Moray Cider Cask Finish ma w sobie coś z oranżady w proszku kupowanej w dzieciństwie za 10 groszy i zjadanej oczywiście bez dodatku wody wprost z paczki. Fajna whisky, aż nie będę narzekać, iż to niechlubny NAS. Jeden z moich ulubionych Glen Moray so far!
Glen Moray 6 yo, 2014/2020, OB, 60,4%, Hand-filled at the distillery, Peated Red Wine Cask
Nie wiem dlaczego, ale na etykiecie nie zapisano numeru beczki. Pewnie w pełnym ekscytacji amoku ktoś zapomniał taką informację dołączyć – nie nalewałem tej whisky osobiście. Ale i tak lubię wszystko z oznaczeniem Hand-filled, więc niektóre mankamenty natury technicznej mogę wybaczyć. Znowu młoda whisky, torfowa, co niecodzienne u Glen Moray, ale edycja 7letnia z beczki #99917 to było coś. Zbierając wszystkie dostępne parametry w całość mamy dymną whisky z destylarni, która dopiero co z torfem eksperymentuje, w wieku 6ciu lat i to w dodatku z beczki po czerwonym winie. Co mogło pójść nie tak? W zasadzie wszystko. Ale tragedii nie ma. Wspaniała moc, ponad 60cio procentowa, ukryta jest nienagannie, co więcej w zapachu coś się dzieje. Dymność bardziej przypomina tę z BenRiach niż z Lagavulin, i z uwagi na młody wiek samej whisky jest nutą dominującą. Beczki po czerwonym winie tak bardzo zmieniły charakter samego destylatu, że w ciemno nie trafiłbym, że to Glen Moray. Jest odrobina toffi, krówki, dużo cięższych aromatów zwęglonego drewna i klasycznego dębu. Zapach jest na plus. Ale w smaku… Diabeł z piekła nie uwarzyłby podobnego samogonu. Pali w przełyk tak bardzo, że ciśnienie skacze do 220 i próbuje dokonać eksplozji bębenków w uszach. Potwór. Finisz to mieszanina ognia z iskrami i uczucia połknięcia kwasu. Sampla nie dokończyłem. Przepraszam. Ale szklankę z wodą zaraz po już tak. Z ochotą.
Kulminacyjny punkt line-up’u degustacji rozszerzonej w destylarni. Początki eksperymentów z torfowym słodem zaczęły się właśnie w 2010 roku i jest to owoc tychże poczynań. Whisky młoda, ale z charakterem. Torf jest bardzo przyjemny, w zapachu przypomina wędzoną szynkę albo kiełbasę z grilla. Wąchanie jednak rekomenduję w małych porcjach w celu uniknięcia dość sporej woni alkoholu. W smaku koncert życzeń – dużo drewna, cukrowej słodyczy i wytrawnych akcentów torfu. Whisky do dłuższej kontemplacji przy wyciągniętych na fotelu nogach i jazzie w tle. Taka młoda, a taki charakter. Kto by pomyślał.
Glen Moray 8 yo, bottled +/- 1990s, OB, 40%
Glen Moray jako destylarnia z końca listy rankingowej z mozołem podejmuje próbę naprawy wizerunku i poprawy jakości oferowanej whisky. Nabyta przez mnie butelka 8letniej Glen Moray jest niejako eksperymentem i przypadkiem w jednym. Zakupiona przypadkowo za 25 funtów na aukcji jako jedna z najtańszych pozycji wśród prawie 8 tys. butelek. Eksperyment polegał na sprawdzeniu, czy whisky produkowana wiele lat wcześniej zawsze będzie lepsza od produkowanej obecnie. I tak, uszanowanie za podanie młodego wieku. Whisky barwy bardzo delikatnej, lekko tylko żółtej. W zapachu niestety, whisky o 40% zawartości alkoholu trąci spirytusem niesamowicie. Ba! Niejeden bimber może poszczycić się lepszym i bardziej przyjaznym aromatem. Mocno zbożowa z ukrytym przekazem w postaci aromatu mokrego kartonu. Najwięcej na co mnie stać, to podanie w aromacie odrobiny gruszek. W smaku prawdziwa męka. Na wstępie powiem, że dotarcie do końca butelki nie będzie proste. Ostra, gryząca, wręcz odpychająca whisky. Każdy kolejny łyk jest katorgą i na samą myśl o jej degustacji mam ochotę podejść do zlewu. Spirytus, aceton, rozpuszczalnik i emulsja do gruntowania ścian. I finisz, który wywraca żołądek i skłania do płaczu. Nie dziwi brak wzrostu wartości tej whisky na przełomie ponad 20 lat. Glen Moray takimi pozycjami z pewnością ugruntowałaby sobie pozycję destylarni beznadziejnej. Whisky tego typu warto byłoby przedstawiać jako punkt odniesienia dla oceny równej 1 na 10. A mogłem te 25 funtów spożytkować zupełnie inaczej… Tak. To jedna z gorszych pozycji jakie kiedykolwiek piłem. I co by nie mówić, dawniej też produkowano gnioty.
Glen Moray 10 yo Fired Oak, OB, 40%, Bourbon & Virgin American Oak Casks
Arcyciekawa whisky. Podczas National Whisky Festival Glasgow w 2019 roku miałem przyjemność sprawdzić stoisko Glen Moray. Zawsze cieszy prezentowany przez nich szeroki wachlarz trunków, zaczynając od edycji podstawowych, przez whisky oznaczone wiekiem, kończąc na propozycjach z gamy “białych etykiet”. Tym razem, jedna z butelek została opatrzona etykietą koloru czarnego z dumnym napisem “Fired Oak”. Uśmiechnięta jak zwykle Emma Ware wyjaśniła, iż whisky większość swojego życia spędziła w beczkach po Bourbonie, a finisz odbywał się w mocno wypalonych świeżych beczkach z dębu amerykańskiego. Opis rozbudza wyobraźnię. Whisky jest pięknie waniliowa, słodka, o doskonałej kremowej strukturze. Miejscami czuć maślane ciasteczka. Wyjątkowo poprawna i ułożona, nacechowana wszystkim, co whisky po Bourbonie mieć powinna. Pijąc ją przychodziła mi na myśl zimna oranżada spożywana w upalny dzień – po jednej szklance od razu czuć ulgę i zadowolenie. Whisky wywarła na mnie bardzo pozytywne wrażenie, wpisuję ją w kategorię whisky rozrywkowych, przeznaczonych do dobrej zabawy. Podobała mi się do tego stopnia, że nawet nie będę czepiać się 40%. A i cena w granicach 38 funtów wydaje się wysoce rozsądna.
Glen Moray 10 yo, 2008/2018, OB, 57,6%, Cabernet Sauvignon Finish, Hand Bottled at the Distillery
Jedna z propozycji rozszerzonej degustacji w destylarni. W upalny szkocki dzień (tutaj bez sarkazmu – sama prawda) wybór whisky dojrzewającej w beczkach po Cabernet Sauvignon o naturalnej mocy to wybór dość ryzykowny. Finisz alkoholi w beczkach właśnie po tym winie nie jest popularną praktyką wśród gorzelników, więc moja ciekawość co do tej pozycji była tym większa. W zapachu delikatnie kwiatowo, ale z przewagą aromatów unoszących się w sklepie chemicznym. Mydła, farby i rozpuszczalniki to moje główne skojarzenia. Smak mocno korespondował z zapachem, ciekawa była jednak jego kwasowość i odrobina słodyczy. Za to finisz sprawiał, iż język stawał się sztywny. Przerażające uczucie. W podsumowaniu tylko wspomnę, iż nie jest to whisky odpowiednia na ciepły, wakacyjny dzień. Ratunkiem było jednak dodanie wody. Wtedy jakoś dobrnąłem do końca kieliszka.
Czasy są dzisiaj takie, iż każdy szanujący się lokal serwujący alkohol ma w swojej ofercie whisky wyselekcjonowaną tylko dla siebie. Opisywana przeze mnie pozycja dostępna jest tylko i wyłącznie w barze Usquabae w centrum Edynburga. Piękne miejsce i wspaniała obsługa swoją drogą. Co do trunku – niezwykle interesująca whisky. Nie są to zapachowo-smakowe wyżyny, ale i tak zapadają pozytywnie w pamięci. Przeważa zapach bananowego shake’a i w zasadzie zamyka całość kompozycji. Sprawia wrażenie eleganckiej i poprawnej. Kończy się przyjemnym posmakiem wanilii i lekko rozgrzewa. Świadomość spróbowania czegoś dostępnego tylko w tym miejscu na ziemi dodatkowo podnosi jej ocenę. Whisky z gatunku koktajlowych, przeznaczona do dobrej zabawy w piątek, a może i nawet w sobotę.
Glen Moray 10 yo, 2007/2018, IB, 60,0%, The Single Cask, Ex Bourbon, 69/142, beczka #5735
Uczciwy wiek, klasyczna beczka, bardzo szanowna zasada nie rozcieńczania i kolorowania whisky. W teorii powinno być smacznie, bez większych emocji. I tak też jest – klasyczna Glen Moray, o bardzo delikatnej barwie, uroczym waniliowym zapachu i przebijającym się akcentem maślanych ciasteczek. W gruncie rzeczy jest wszystko, czego oczekuje się po beczce po Bourbonie, więc można stwierdzić, iż spełnia pokładane w niej nadzieje. W smaku już niestety wypada słabiej, 60% pokazuje oblicze, pali dość długo zanim na tapetę wróci waniliowy akcent znaleziony w trakcie wąchania. Powróci też jak zmora kartonowy znak rozpoznawczy destylarni Glen Moray – karton, tektura i celuloza, czyli jednak trzeba było whisky zostawić w beczce odrobinę dłużej. Szkoda, bo mogłaby być to bardzo fajna pozycja. A tak jest zdecydowanie przeciętna, ale dalej – nienajgorsza. Wspomnę tylko, iż sampelek nabyłem w trakcie festiwalu Spirit of Speyside w 2019 roku podczas degustacji w sklepie The Whisky Shop Dufftown. Tym przyjemniej jest wrócić po czasie do tak miłych, wycieczkowych wspomnień. Z tego miejsca dziękuję Asi i Karolowi, iż zmotywowali nas do przejechania 500 mil w dwa dni. A było warto! Chociażby dla kolejnej Glen Moray w kolekcji.
Glen Moray 10 yo, 11.2008/11.2018, IB, 66,7%, Douglas Laing, Old Particular Series, Sherry Puncheon, 596 butelek, beczka #DL 12985
Ależ mocarz! Obok whisky o zawartości alkoholu równej 66,7% nikt nie mógłby przejść obojętnie. Ja oczywiście też nie! Uwagę zwraca nie tylko niebotyczna zawartość alkoholu w 10 letniej edycji tego Glen Moray’a, ale również obłędny, głęboki, ciemny kolor. Pełne starzenie w dobrej beczce po sherry skutkuje otrzymaniem zabarwienia przypominającym silnikowy olej 5W40 po 100 tys. kilometrów. Whisky w sile beczki, bez filtracji na zimno i bez dodatku karmelu zawsze cieszy. W tym konkretnym przypadku radość z degustacji jest dość specyficzna – w zasadzie bez dodatku odrobiny wody nie da się wywnioskować zbyt wiele. Whisky jest gęsta, potwornie skoncentrowana i przede wszystkim, bardzo mocna. Osadza się na języku i długo nie chce z niego zniknąć. Pod przykryciem mocy uwalnia jednak aromaty wysoce kojarzone z wpływem sherry – bakalie, rodzynki, czerwone owoce. W takiej prezentacji trzeba mieć na nią dzień. Jak dla mnie szpanerska whisky – idealna dla kolegi, z którym chcemy założyć się, czy poradzi sobie z koncentracją alkoholu. Kolor piękny, moc przepiękna, teoretyczne założenia spełnione – nikt też nie musi wiedzieć, iż można ją zakupić za mniej niż 66 funtów.
Glen Moray 12 yo, OB, 40%
Degustowana w zaciszu domowego ogniska w istocie potrafi rozpalić. I to nie tylko podniebienie. W zapachu oddaje woń siarki podrasowanej etanolem. Chyba, że mylę to odczucie z zapachem kandyzowanego imbiru? Aż sam nie mogę się zdecydować. W smaku przewidywalnie, pije się gładko, przemijają dość szybko tematy związane z drewnem. Odrobina wanilii na końcu ratuje honor tej whisky. Początek oferty oznaczonych wiekiem whisky z destylarni Glen Moray nie wskazuje na początek czegoś dobrego. Albo jestem dla niej zbyt surowy, bo wiem, że stać ich na więcej?
Glen Moray 15 yo, OB, 40%
Glen Moray 15letni to whisky powstała z połączenia whisky z beczek z amerykańskiego dębu oraz z beczek po sherry. Jest bardzo intensywna, ostra i gęsta. Przyjemność z jej degustacji jest relatywnie niska, trzeba długo czekać, aż opary alkoholu znikną z kieliszka. Najważniejsze, że rozgrzewa! I to jak! Czasami nawet parzy, więc dla kogoś zmarzniętego będzie w sam raz. Jednak gdyby ktoś znalazł czas na pozbycie się alkoholowej mgły znad whisky, odsłoni ona trochę przypraw i karmelu. Co do wpływu sherry … Gdyby ktoś powiedział mi, że ta whisky powstała tylko z beczek po Bourbonie też bym uwierzył.
Nabyta na aukcji pozycja skusiła mnie niską ceną w wysokości 35 funtów, objętością równą 1 litrowi, lekko wyższym procentem i rozsądnym wiekiem. Ok, może i jest to Glen Moray, ale gdy człowiek poszukuje czegoś, co skończy swój żywot w kilka wieczorów, to i Glen Moray nie jest straszny. Myszkując odrobinę w internecie znalazłem tylko informacje o butelkowaniu w latach 90tych i przeznaczeniu do sprzedaży w sieci sklepów wolnocłowych. A więc sprawy mają się następująco. Zdecydowanie czuć 16 lat starzenia. Odpowiednio ułagodzony alkohol może i nie jest ukryty w 100%, ale wrażenia zapachowe są dość obiecujące. Jest sporo zboża, świeżego chleba, ale też odrobina wanilii. Przypuszczam, że whisky dojrzewała tylko w beczkach po Bourbonie, ale jest to tylko moja osobista ocena. W skrócie, nic nadzwyczaj skomplikowanego, ot, prosta whisky do popicia i zapomnienia. W smaku przyjemna tekstura, powlekająca podniebienie. Początkowe, nawet przyjemne waniliowe aromaty po chwili, w bardzo nieoczekiwany sposób stają się gorzkie i nieprzyjemne. Finisz odrzuca, przypomina niesmaczną tabletkę, której nie udało się połknąć za pierwszym łykiem i zaczynając się rozpuszczać na języku powoduje dreszcz obrzydzenia. To irytujące uczucie pozostaje długo i ostatecznie nie przekonuje do samej whisky. Kolejne podejścia do tej pozycji przyprawiały mnie o łzy, więc postaram się o niej szybko zapomnieć. Osuszenie pozostałej zawartości butelki nie przyjdzie mi z łatwością, więc pozostaje mi poczekać na jakąś bratnią duszę, która się nade mną zlituje i pomoże mi w tej niełatwej misji. Kolejny dowód na to, iż Glen Moray miała nieciekawą przeszłość.
Glen Moray 18 yo, OB, 47,2%
Whisky z beczek po Bourbonie cenię sobie bardzo wysoko. W tej edycji 18letniej użyto tylko beczek z dębu amerykańskiego pierwszego napełnienia. Miałem wobec tej whisky dość duże oczekiwania. Niestety na próżno. Co by nie przedłużać – ta whisky jest po prostu nudnawa. Waniliowo-mydlane aromaty, niska lotność, z której trudno coś wywnioskować oraz gryzący i irytujący finisz. To wszystko co zanotowałem o niej w trakcie degustacji w destylarni. A zapowiadało się tak miło.
Bardzo dobry przykład whisky z beczki po sherry. Jeszcze nie “sherry bomb”, ale wszystkie przyjemne cechy tego typu alkoholu są zawarte. Naturalna moc, piękny kolor i bukiet aromatyczno-zapachowy. Oraz etykieta, wyjątkowo biała w odróżnieniu od klasycznych niebieskich zwiastuje whisky lepszą od przeciętnej w palecie destylarni. I tak faktycznie jest. Sherry ze Speyside – więcej nie ma co dodawać. No chyba tylko tyle, że smakowała.
Pierwsze wrażenie jest najważniejsze! A ta whisky zachwyca głęboko ciemnym kolorem. 19latka spędziła ostatnie 3,5 roku w beczkach po Sherry Pedro Ximenez. Inwestycja w tak długi proces finiszowania całkowicie się opłaciła. Co ciekawe przed zalaniem do tej szlachetnej beczki whisky została zredukowana do 50%. Oddała aniołom odrobinę alkoholu, ale te odwdzięczyły się wzbogacając sam trunek. I tak w zapachu dominuje aromat keksa i czerwonych owoców w elegancko ukrytym alkoholu. W konsystencji gładki i kremowy, świetnie zrównoważony i przyjemny. Ciekawa, wielopoziomowa pozycja, o intrygującym i wciągającym finiszu. Mocny punkt programu degustacji rozszerzonej w destylarni.
Wstępniak w palecie degustacji rozszerzonej w destylarni. I to od razu zagrany z wysokiego “C”. Naturalna moc i czystej krwi Bourbon to gotowy przepis na whisky o charakterze kokosowo-waniliowym. W tym przypadku nie było inaczej. Rozgrzewał bardzo mocno i intensywnie. W pamięci pozostanie szczególnie z uwagi na absolutnie niebanalny finisz o smaku tostów z masłem. Gwarant dobrej zabawy, o ile przebrniemy początkową walkę z uporczywymi oparami alkoholu w kieliszku.
Niezależny bottler jakim jest Murray McDavid chętnie rozstawia swoje stoisko na różnych festiwalach whisky w Szkocji. Zawsze z przyjemnością do nich zaglądam, bo po pierwsze, bardzo często aktualizują ofertę o nowe wypusty ze swojego magazynu, a po drugie prowadzą ciekawy marketing. Ich portfolio ujęte jest w sześciu kategoriach, w których to każdy znajdzie coś dla siebie, od pozycji prestiżowych po blendy wszelakiej postaci czy też „whisky zagadki”, w których ostatecznie nie wiemy, z produktem której destylarni mamy przyjemność obcować. Najbardziej luksusowe pozycje prezentowane są w kolekcji Mission Gold, w tym właśnie opisywana Glen Moray. Znajdujący się w towarzystwie 28-letniej Benrinnes i 23-letniej Springbank tworzą naprawdę solidną drużynę. Glen Moray z beczki numer 2307 spędziła w niej 30 lat. Po trzech dekadach udało się uzyskać 245 butelek o mocy 49%. Jako fan whisky z beczek po bourbonie wiedziałem, że The National Whisky Festival 2018 zacznę od takiej perełki. I nie zawiodłem się, ponieważ whisky była faktycznie godna uwagi. Aromaty miodowo-waniliowe, tak klasyczne dla tego typu whisky były pięknie podkreślone, nadawały delikatnego charakteru. Z degustacją wstrzymałem się na moment, ponieważ zapach robił naprawdę ogromne wrażenie. W smaku dalej dobrze – gładko, delikatnie rozgrzewająco ze słodkim dłuższym finiszem. Klasyka gatunku whisky po bourbonie. Spadek zawartości alkoholu do 49% moim zdaniem wyszedł na plus i uważam, że niepotrzebna byłaby tutaj większa moc. Jeśli ktoś tak jak ja, szuka whisky o słodkim profilu smakowo-zapachowym to nie powinien być rozczarowany po zakupie tej propozycji. Jedynie cena, oscylująca w granicach 230 funtów może okazać się dość zaporowa, ponieważ nie kupujemy tutaj fajerwerków. Jest miło, jest dobrze, jest przyjemnie, ale ta whisky nadaje się idealnie na ciepłe lipcowe popołudnie do picia na tarasie, bez ciśnienia i bez pośpiechu. Zdecydowanie nie pasuje do podkreślenia ważnych chwil przy toastach – jest na to zbyt ułożona i poprawna. Jak dobrze, że Dean Jode, Ambasador marki Murray McDavid, otworzył dla nas tę butelkę pod ladą na swoim stoisku. Było warto – dzięki Dean!
Niech podniesie rękę ten, kto nie miałby ochoty spróbować “zwiniętych wąsów szatana”? Tak też w dosłownym tłumaczeniu brzmi pełna nazwa jej whisky. Podczas pierwszej edycji Whisky National Festiwal w Aberdeen była wyborem otwierającym imprezę. Dzięki uprzejmości niezastąpionego fotografa – Konrada Borkowskiego, miałem możliwość wejść na teren festiwalu jeszcze przed oficjalnym otwarciem. Szybkie rozeznanie stoisk i ich zawartości skończyło się nalaniem do kieliszka tej pozycji. A jak podnieść jej ocenę o cały punkt? Bardzo prosto! Wystarczy, iż wystawca powie Ci, iż “skończę już tę butelkę – trzymaj resztę”. I w sekundzie kieliszek wypełnia się w 75%. Starczyłoby na kilka łyków i sampelka na później. A walory smakowo-zapachowe były bardzo przyjemne. W końcu 28 lat dojrzewania w beczce po Bourbonie, zakończone 2letnim finiszem w beczce po sherry Oloroso pierwszego napełnienia. Whisky bardzo gładka i pełna, o przyjemnej oleistej teksturze. Alkohol ukryty, a w rubryce zapach zapisałem – wiśnie, toffi i pączki z różanym nadzieniem. W smaku dużo słodyczy, o znacznie bardziej rozbudowanej strukturze. Pojawiają się nuty orzechów, miodu i drewna. Finisz rozgrzewa równomiernie, dość intensywnie i koresponduje ze smakiem. Przyjemnie zacząć w ten sposób kolejny festiwal, w szczególności iż, SMWS miało tego dnia około 30 whisky do spróbowania. A i brak wiedzy na temat destylarni i dokonywanie wyborów na podstawie fikuśnych nazw whisky jest bardzo odprężającym doświadczeniem. Wąsy Szatana …kto by pomyślał?
Dla sprawnego działania strony, korzystamy z technologii, takich jak pliki cookie, do przechowywania i/lub uzyskiwania dostępu do informacji o urządzeniu. Zgoda na te technologie pozwoli nam przetwarzać dane, takie jak np. zachowanie podczas przeglądania. Brak wyrażenia zgody lub jej wycofanie może niekorzystnie wpłynąć na niektóre funkcje strony.
Funkcjonalne
Zawsze aktywne
Przechowywanie lub dostęp do danych technicznych jest ściśle konieczny do uzasadnionego celu umożliwienia korzystania z konkretnej usługi wyraźnie żądanej przez subskrybenta lub użytkownika, lub wyłącznie w celu przeprowadzenia transmisji komunikatu przez sieć łączności elektronicznej.
Preferencje
Przechowywanie lub dostęp techniczny jest niezbędny do uzasadnionego celu przechowywania preferencji, o które nie prosi subskrybent lub użytkownik.
Statystyka
Przechowywanie techniczne lub dostęp, który jest używany wyłącznie do celów statystycznych.Przechowywanie techniczne lub dostęp, który jest używany wyłącznie do anonimowych celów statystycznych. Bez wezwania do sądu, dobrowolnego podporządkowania się dostawcy usług internetowych lub dodatkowych zapisów od strony trzeciej, informacje przechowywane lub pobierane wyłącznie w tym celu zwykle nie mogą być wykorzystywane do identyfikacji użytkownika.
Marketing
Przechowywanie lub dostęp techniczny jest wymagany do tworzenia profili użytkowników w celu wysyłania reklam lub śledzenia użytkownika na stronie internetowej lub na kilku stronach internetowych w podobnych celach marketingowych.