Glenkinchie była 5tą odwiedzoną przeze mnie destylarnią. Chwilę tę datuje się na koniec 2015 roku, kiedy moja przygoda z whisky była w bardzo początkowym stadium. Czynnikiem decydującym o odwiedzinach była bliskość zakładu od mojego miejsca zamieszkania. Glenkinchie jest jedną z tych destylarni, do których bardzo łatwo jest się dostać. Zlokalizowana 15 km na południowy-wschód od Edynburga jest chętnie odwiedzana przez turystów. A co w niej takiego ciekawego?
Destylarnia założona przez braci Johna i George’a Rate w 1825 roku pod nazwą Milton, zmieniła nazwę na obecną w 1837 roku. Niewielki przestój w latach 1853-1879 będzie jedynym w historii gorzelni. Najważniejszą decyzją, która miała istotny wpływ na przetrwanie Glenkinchie było połączenie się 5ciu nizinnych destylarni (wraz z Clydesdale, Grange, Rosebank i St Magdalene) w konglomerat o nazwie Scottish Malt Distillers w 1914 roku. Wspólnymi siłami przetrwały one okres I wojny światowej i w 1925 roku zostały przejęte przez Distillers Company Ltd. Kluczową dla samej destylarni datą pozostaje rok 1986, gdy Glenkinchie zostaje uznana za reprezentanta regionu Lowlands w serii Classic Malts, tym samym eliminując Rosebank z mapy szkockich gorzelni. Dzisiaj właścicielem zakładu jest korporacja DIAGEO.
Jak wspomniałem na początku dojazd do Glenkinchie jest bardzo prosty. Z lotniska w Edynburgu można dojechać na miejsce w niewiele ponad 30 minut. Trasa w większości obejmuje obwodnicę stolicy, później zmieniając się w drogę A68. Malowniczo ulokowana, wśród rozległych pól destylarnia w niczym nie przypomina swoich północnych odpowiedników. Okolica jest płaska, brakuje typowo szkockich pagórków i krętych wąskich dróżek. Same budynki jednak prezentują się atrakcyjnie, czuć ducha czasu i gorzelniczy klimat.
Na miejscu czekają na odwiedzających różnego rodzaju toury. W chwili, kiedy ja odwiedzałem destylarnię do wyboru była zaledwie opcja zwiedzania produkcji i spróbowania jednej whisky lub rozszerzenia biletu o zestaw z portfolio DIAGEO, obejmujący whisky z 4 regionów produkcji w Szkocji. W chwili obecnej oferta odwiedzin znacząco się rozszerzyła, dostępne są degustacje whisky prosto z beczek czy z serii Flora i Fauna lub najbardziej ekskluzywna wersja “za zamkniętymi drzwiami”. Za niebagatelną kwotę 100 funtów zostaniemy oprowadzeni po miejscach, do których rzadko kto ma dostęp. I oczywiście, whisky do degustacji będzie także rzadsza i ciekawsza. Nasz tour był prowadzony przez starszego pana, który dorabiał sobie do emerytury. Było miło i rzeczowo, a i rękę do nalewania jegomość miał hojną. Warto podkreślić, iż budynek dawnej słodowni (zamkniętej w 1969 roku) został zaaranżowany na muzeum poświęcone produkcji whisky. Przed rozpoczęciem właściwego zwiedzania było więc co robić.
Co do kwestii technicznych destylarnia produkuje około 2 milionów litrów czystego alkoholu rocznie, o lekkim zatorfieniu z jednej pary alembików. Wynik imponujący, ale za sprawą takiej skali produkcji stoi fakt, iż alembiki w Glenkinchie są największymi w całej Szkocji. Potwierdzam, widziałem te kolosy na własne oczy. Destylat zalewa się w przeważającej ilości do beczek po bourbonie, beczki po sherry stanowią margines i w dużej mierze whisky z nich pochodząca trafia do serii limitowanych lub edycji dostępnych tylko w destylarni. Sama whisky jest bardzo lekka, odwzorowuje nizinny, łagodny klimat, w którym znajduje się sama Glenkinchie. Często występujące nuty trawiaste, zbożowe i cytrusowe są przyjemne i nieskomplikowane.
Spróbowanie Glenkinchie nie należy do spraw łatwych z uwagi na niewielką ilość dostępnych na rynku edycji. Produkowana tutaj whisky jest w przeważającej mierze przeznaczana na potrzeby blendów, głównie Johnniego Walkera lub Haig. Tym bardziej, znalezienie innej wersji, niż podstawowa 12letnia, jest czymś godnym uwagi i wartym dodatkowego wysiłku. Próżno też szukać produktów z logo Glenkinchie u niezależnych bottlerów, pojawiają się wyjątkowo rzadko.
Pamiętam tę wycieczkę, jako jedną z bardziej radosnych które w swojej historii odbyłem. Wraz z żoną oraz moimi rodzicami wspólnie uczestniczyliśmy w zwiedzaniu tej destylarni. Biorąc rozszerzone bilety, mojej żonie przypadło w udziale prowadzenie samochodu w drodze powrotnej, a moja mama nie miała ochoty na whisky. Sytuacja wymusiła na mnie i na ojcu spożycie 2 rozszerzonych pakietów degustacyjnych. Powiedzieć mogę tylko tyle, iż po zakończeniu przygody w tym miejscu udaliśmy się z wizytą do pobliskiego zamku Tantallon, który jest zlokalizowany nad samym brzegiem morza północnego. Jak można się było spodziewać, było tam bardzo wietrznie. Każdemu życzę takich tourów w doborowym towarzystwie.
Tymczasem w kieliszku
Glenkinchie 12yo, OB, 43%
Glenkinchie 9 yo, 2009/10.12.2019, OB, 55.2%, Hand filled distillery exclusive, beczka #312033
Zaczynam podejrzewać, że nawet przeciętny Hand fill będzie o wiele lepszy, niż nawet najciekawsza podstawowa whisky. Ta Glenkinchie to zaprawdę solidny dram. W zapachu wyjątkowo łagodny, waniliowy, o bardzo interesującym aromacie crème brulee przyozdobionym spieczoną skórką chleba. Gdzieś w oddali jest też guma balonowa. Nie mam pewności, ale obstawiałbym na dobrą beczkę po bourbonie. W smaku trochę za ostro, tak słuszna moc daje o sobie znać. Ale posiadając sampel o wspaniałej pojemności 100ml można podejść do tematu kilkukrotnie. Kolejne podejścia to kontynuacja zapachowych doznań rozbudowana o smak wody kokosowej. Finisz średnio długi, ale z całą stanowczością rozgrzewający. Tylko 9 lat, a taka dobra whisky. Po takiej próbie ma się ochotę spróbować więcej produktów z Glenkinchie. Czekam na koniec pandemii, wtedy zawitam do destylarni. Niech już szykują dla mnie line-up!