Destylarnię Glenturret miałem przyjemność odwiedzić 2krotnie. Pierwszy raz 29 maja 2016 roku, drugi 3 maja 2021 roku. Sam zdziwiłem się, że “jakoś tak wyszło”, że nie zawitałem tutaj częściej. Nie przypuszczałem nawet jak wiele mogło się w tym miejscu zmienić. Czy na lepsze? Opiszę wszystko poniżej. Ze statystycznego punktu widzenia jednak Glenturret była 12stą zwiedzoną przeze mnie destylarnią.
Rys historyczny kształtuje się następująco: pozwolenie na legalną destylację uzyskał John Drummond w 1818 roku, chociaż źródła wskazują, że gorzelnicy rozpoczęli w tym miejscu proceder już w 1775 roku. Daje to solidne podstawy do stwierdzenia, iż Glenturret jest jedną z najstarszych pracujących destylarni w Szkocji (pierwsze “naj” zaliczone). Działająca jeszcze pod nazwą Hosh gorzelnia obecną formę przyjmuje w roku 1875. Problemy zaczynają się po I wojnie światowej i w roku 1921 destylarnia zaprzestaje produkcji, a osiem lat później zostaje właściwie zlikwidowana. Zachowują się jednak budynki służące od tej pory jako magazyny dla produkcji rolniczej. Dopiero rok 1957 przynosi odrodzenie. Biznesmen James Fairlie wyposaża destylarnię w niezbędny sprzęt i już dwa lata później z miedzianych alembików spływają pierwsze krople destylatu. W 1981 roku Glenturret staje się własnością Remy Cointreau, aby dołączyć do konsorcjum Edrington Group w 1990 roku. Gdybym spisał te notkę w roku 2015 zapewne zakończyłbym ten akapit opisując destylarnię jako miejsce poświęcone Famous Grouse – popularnemu na wyspach blendowi. Jednak najnowsza zmiana właścicieli dokonała się w marcu 2019 roku. Destylarnia stała się własnością The Lalique Group, francuskiej firmie zrzeszającej marki luksusowe. Wszelkie nawiązania do kultowego bażanta zniknęły, butelki otrzymały nowy kształt, nowe etykiety, również zawartość podstawowego portfolio uległa zmianie.
W 2016 roku miałem możliwość wyboru najrozmaitszych tourów, od standardowych obejmujących zwiedzanie destylarni i mały kieliszeczek whisky, poprzez bilety rozszerzone obejmujące przekrój single maltów czy też blendów. Ja wybrałem wariant z blendami (mała odmiana nie zaszkodzi) i nie żałowałem decyzji. Degustacja miała miejsce w specjalnej sali konferencyjnej, całej wykończonej w czerwonym kolorze. Blendy były bardzo przyzwoite, szczególnie zapadła mi w pamięci whisky wyselekcjonowana dla prywatnego inwestora z Tajwanu o wdzięcznej nazwie “The Tiger’s Eye”. W 2021 roku zmieniło się wiele. Miłym akcentem był wszakże fakt, iż oprowadzał nas ten sam przewodnik – Charlie. Niezmienne pozostały także budynki destylarni oraz aparatura. Z uwagi na Covid tour odbywał się w bardzo małej 4 osobowej grupie. Jednak ograniczenie wszystkich atrakcji związanych z popularnym bażantem spowodowało, że ta niedawna wizyta pozbawiona była “tego czegoś”. Charlie nie zagrał już na drewnianych klawiszach, robiąc z tego mały show w pomieszczeniu przeznaczonym do napełniania beczek. Nie było już zapachowych skrzyneczek, które naprowadzały na aromaty ukazujące się w whisky. Wyniesiono także największą butelkę whisky na świecie – 200 litrową Famous Grouse. Było tak jak wszędzie. W moim odczuciu pęd za stworzeniem z Glenturret marki luksusowej zepsuł ogólne wrażenia z wizyty. Zmiana butelek na ciężkie, trójkątne flakony i nowa linia whisky o podniesionej zawartości alkoholu to w moim mniemaniu odrobinę za mało. O braku możliwości wyboru biletu już nie wspomnę… 11 funtów za możliwość spróbowania jednej whisky. Bez komentarza.
Kontemplacji nad nieuniknionymi zmianami można oddać się w destylarnianej kawiarni (kawa słaba, ciasto wyborne), rozbudowywanej obecnie o taras i bar.
Gdyby jednak ktoś odwiedzający Szkocję chciał udać się akurat tutaj, to droga do destylarni jest bardzo prosta. Z lotniska w Glasgow wystarczy przebyć niecałe 59 mil na północ jadąc prawie całą trasę autostradami M8 i M80, na wysokości Stirling zmieniając drogę na A9 i ostatni etap przebyć krętymi i malowniczymi dróżkami A822. Jeśli pogoda pozwoli w okolicy aż roi się od tras spacerowych, a wartym szczególnej uwagi jest zamek Drummond (gdzieś już padło to nazwisko?) wraz z otaczającymi go ogrodami. Zamek można jednak podziwiać tylko z zewnątrz, ponieważ nie jest on udostępniony dla gości – wciąż mieszkają w nim właściciele. Za to ogrody to prawdziwa gratka dla każdego działkowca.
W kwestiach technicznych moce przerobowe to około 340 tysięcy litrów czystego alkoholu rocznie, wydobywane z 2 alembików. O ile alembik używany do pierwszej destylacji jest bardzo piękny i mocno eksponowany na wszelkiego rodzaju filmach promujących, pocztówkach czy stronie internetowej, tak alembik używany do drugiej destylacji jest tak brzydki, że schowano go w drugim pomieszczeniu. Szkaradę można jednak zobaczyć przez szybę z poziomu dziedzińca. Nad odświeżonym portfolio czuwa były mistrz destylacji Macallan – Bob Dalgarno. W ofercie znajdują się zarówno whisky torfowe (10letnia o mocy 50%) jak i nietorfowe bez oznaczenia wieku (Triple Wood o mocy 43%, próbowana przeze mnie w trakcie zwiedzania) oraz z jego oznaczeniem – 12letnia (46%) oraz 15letnia o bardzo przyjemnej mocy równej 55%. Dla koneserów przygotowano także edycje 25cio i 30letnią oraz kilka wydań specjalnych. Przy najbliższej okazji postaram się spróbować wszystkich, ponieważ podczas mojej wizyty z uwagi na Covid i związane z nim restrykcje bar był zamknięty. Przez większość czasu whisky z Glenturret była głównym składnikiem Famous Grouse, więc o edycje single malt było dość trudno. Zdarzały się one czasem u niezależnych bottlerów, ale były to raczej sporadyczne przypadki. Może najnowsze zmiany pozwolą na wypłynięcie marce na szersze wody. Kto wie?
P.S. O mały włos zapomniałbym wspomnieć o jednej małej ciekawostce. Otóż w kategorii na najbardziej niezwykły szczegół wyróżniający destylarnię na tle innych, Glenturret nie ma sobie równych. Jako ostatnia destylarnia w Szkocji nie używa mieszadła do mieszania brzeczki. Pracę tę wykonuje dzielnie pracownik przy użyciu specjalistycznej łopaty na przemian z grabiami. Co daje ten zabieg w finalnym smaku whisky? Nie mam pojęcia. Może to pot gęsto spływający z czoła rosi pianę w kadzi i dlatego whisky z Glenturret nie ma sobie równych? Proszę ocenić samemu. Ja bym jednak temu biednemu panu zamontował to mieszadełko, zamiast narażać go na bóle w ramionach, ale ja się nie znam. Tak tylko mówię…
P.S.2. Z Glenturret związana jest jeszcze historia o kocie. I to nie byle jakim! Wspominam tu wszakże rekordzistę w polowaniu na myszy! 28899 złapanych gryzoni przez bagatela 24 lata życia tego niezwykłego zwierzaka zaowocowały wpisem do księgi rekordów Guinnessa oraz uhonorowaniem jego kariery pomnikiem na dziedzińcu destylarni. Towser, bo o nim mowa, odszedł od nas w 1987 roku, ale pamięć o nim będzie towarzyszyć każdemu zwiedzającemu Glenturret.
Poniżej zdjęcia z 2021 roku (górny rząd) i dla porównania z roku 2016 (dolny).