Talisker

Highland, T, Zwiedzone

Aby we właściwy sposób przedstawić destylarnię Talisker, należałoby wpierw wspomnieć kilka słów o wyspie Skye. Będąca bez wątpienia najpiękniejszą ze szkockich wysp urzeka bogactwem cudów natury. Opisywanie ich wszystkich jest jednak tematem na zupełnie inny, oddzielny wpis. Wspomnę tylko, że każdy przewodnik o Szkocji, czy jakikolwiek inny folder reklamujący ten kraj, będzie obfitować w zdjęcia Fairy Pools, Neist Point Lighthouse, The Storr czy zamku Dunvegan i jego ogrodów. Wyprawa na Skye, będąca domem dla destylarni Talisker, przypomina podróż na koniec tęczy w poszukiwaniu garnka ze złotem. Moja przygoda zakończyła się niestety odnalezieniem tylko przypalonej patelni, co nie zmienia faktu, że Talisker była moją 15stą zwiedzoną destylarnią.

Logistyka tej wyprawy jest następująca. Z Glasgow dojazd do Talisker zajmuje około 5ciu godzin. Obfitująca w atrakcje droga A82 przebiega przez park narodowy Loch Lomond, zapierającą dech w piersiach dolinę Glen Coe, miasto Fort William, na którego tle dumnie stoi najwyższa góra Wielkiej Brytanii – Ben Nevis. Drogę zmienić należy dopiero na wysokości niewielkiego miasteczka Invergarry – A87 prowadzi na powstały niedawno most łączący Skye ze stałym lądem. W trakcie mojej wizyty, w lipcu 2016 roku nie było jeszcze takiej możliwości, a dotarcie do celu odbywało się przy użyciu promu, kursującego z Mallaig do Armadale (co możliwe jest po dziś dzień). Wspomniana droga A87 doprowadza do “stolicy” Skye, czyli do największego miasta wyspy – Portree. W celu dotarcia do destylarni należy we wiosce Sligachan skręcić w lewo, w wąską dróżkę A863, i po 5 minutach dociera się do Carbost, którego główną atrakcją jest gorzelnia. Do roku 2017 Talisker była uważana za jedyną destylarnię na wyspie – od tego czasu powstała jednak Torabhaig, zabierając tym samym przymiotnik “jedyna”.

Co mi przeszkadzało w trakcie tej podróży? Może zacznę od pogody. Wiatr i przenikliwy deszcz nie ułatwiał zwiedzania, a burzowe chmury skutecznie zakrywały wierzchołki gór. Zawsze możemy powiedzieć, że ta magiczna aura dodaje klimatu temu charakterystycznemu miejscu, z tym się mogę zgodzić. Ostatecznie, wiedziałem gdzie jadę i co może mnie tam spotkać. Jednak Skye, pomimo swojej odległej lokalizacji, jest przeładowana turystami. I to w taki sposób, że trudno określić to słowami. Zapomnieć można o samotnych zdjęciach, ponieważ znalezienie miejsca do parkowania samochodu jest wyzwaniem samym w sobie. Dojazd do jakiekolwiek wspomnianej atrakcji kończy się wymijaniem innych użytkowników ruchu na jednopasmowych drogach w specjalnych mijankach. Zostawienie auta na poboczu drogi nie wchodzi w grę. Odnosi się wrażenie, że każdy turysta będący w Szkocji właśnie tego dnia pojechał na Skye. Oczywiście miał w planach zwiedzenie destylarni, czego efektem była wycieczka przeładowana ludźmi, tłoczna i pośpieszna.

W ofercie jest kilka możliwości zwiedzania, od klasycznej podstawowej wersji, przez bilet łączący whisky z czekoladkami, a na bilecie rozszerzonym kończąc. Ja wybrałem wariant podstawowy i taka też była wycieczka. Przewodnikiem był student, który mylił pojęcia, mówił szybko i szybko oprowadzał grupę pomiędzy poszczególnymi etapami produkcji. Drużyna złożona w przeważającej mierze z chińczyków i holendrów była tak liczna, że ciężko było oddychać. Dodatkowo polityka Diageo nie pozwalająca robić zdjęć czy dotykać czegokolwiek ostatecznie utwierdziła mnie w przekonaniu, o beznadziejności tego touru. Talisker uplasował się na niechlubnym miejscu, jeśli chodzi o poziom gościnności i profesjonalizmu w podejściu do odwiedzających. Jedynym światełkiem w tunelu była sama whisky. Dramy były solidne, a na prośbę o możliwość spróbowania wersji 57° North, kolega student poszedł na zaplecze i poczęstował mnie sampelkiem. Tyle wygrać.

Rys historyczny prezentuje się następująco: założenie destylarni w 1830 roku przez braci Hugh i Kenneth’a MacAskill, mnóstwo zmian właścicieli aż do roku 1898, w którym następuje połączenie z destylarniami Dailuaine-Glenlivet i Imperial. Powstały twór przyjmuje nazwę Dailuaine-Talisker Distillers Ltd. Przełomowy rok 1916 to przejęcie destylarni przez konsorcjum złożone z John Walker & Sons, W P Lowrie & Co i John Dewars & Sons Ltd. Sytuacja klaruje się w roku 1925, gdy wyłącznym właścicielem Talisker zostaje The Distillers Company Ltd. W tym miejscu pozostaje już krok od Diageo. Tragiczny jest jednak rok 1960, w którym przez nieuwagę pracownika, dochodzi do pożaru. Niedomknięty zawór alembiku podgrzewanego otwartym ogniem skutkuje uwolnieniem spirytusu i zapłonem, który niszczy większość budynków. Odbudowa zajmuje 2 lata, odtworzona aparatura destylacyjna jest wierną kopią tej sprzed pożaru z wyjątkiem zastosowania parowego systemu ogrzewania alembików.

Z uwag technicznych destylarnia produkuje około 2,7 miliona alkoholu rocznie, z nietypowo, 5 alembików (2 pierwszej destylacji i 3 drugiej). Używany słód jest średnio torfowy (18-22 ppm), a wykorzystywane do starzenia beczki, to głównie beczki po bourbonie, rzadko po sherry i okazjonalnie po innych winach, takich jak na przykład porto. Whisky z Talisker zawsze były wysoko cenione, świadczy o tym między innymi fakt, że należała ona do serii Classic Malts. Dzisiaj w ofercie znajdują się edycje bez oznaczenia wieku (Skye, Storm, Dark Storm, Neist Point, Port Ruighe, 57° North), jak również z jego oznaczeniem (wersje 10, 18, 25 czy 30letnia). Często pojawiają się limitowane wypusty w ramach corocznej serii DSR oraz edycje dostępne wyłącznie w destylarni. Znalezienie Talisker u niezależnych bottlerów jest zadaniem trudnym, ale nie niemożliwym.

Silną stroną whisky z Talisker jest jej unikatowość i wyrazistość. Pieprzny finisz z charakterystyczną ostrością jest przyjemny i bardzo ciekawy. I chociaż nie cenię sobie standardowych pozycji z tej destylarni, cieszy fakt podniesionej mocy do 45,8%. Dodatek karmelu i filtracja na zimno są obecne, ale czego można spodziewać się po tak wielkim koncernie? Marketing mocno stawia na pochodzenie tej whisky. Zabiegi takie jak ubieranie wystawców w sztormiaki i polewanie ich wodą ze zraszaczy to stała zagrywka. Oby marketingowe przeładowanie nie przykrywało prawdy o whisky. Odnoszę wrażenie, że standardowa oferta jest mocno przereklamowana, a piękno Talisker można odkryć dopiero po dłuższym poznaniu ze starszymi (i często, o wiele droższymi) rocznikami. W każdym razie, nie zna whisky ten, kto nie pił whisky made by sea.

 

Tymczasem w kieliszku

Talisker 11yo, 1998/2009, OB, 45,8%, The Distillers Edition, Double Matured in Amoroso Sherry Wood

Tak to już jest z tymi pewniakami, że zawsze znajdzie się jedna czarna owca, która zwarzywi całą serię. Edycji z roku 2009 radzę nie kupować. Chyba, że są tutaj fani zapachu kleju do tapet, pasty do podłóg, a w trakcie niedzielnych zakupów wchodzą bez zastanowienia do działu chemicznego oglądać etykiety środków czyszczących. No jest źle. W smaku posypka do chrupek o smaku bekonowym, drewno i nic ciekawego. Whisky jest kwaśna, sprawia wrażenie zepsutej. Na domiar złego jest płaska i jednolita. Dopiero finiszuje odrobiną soli i torfu. Pewnie dlatego dałem jej 3 punkty. Występowała w bezpośrednim porównaniu z edycją z 2006 roku w trakcie pandemicznej degustacji z 4 grudnia 2020. Ideą organizatorów było porównanie możliwości wytwórczych niektórych destylarni. Bardzo zbliżone w teorii whisky, jednak przepaść między nimi kolosalna. Średnia punktów uczestników to 4,02. Wniosek jest jeden – trzeba pić, porównywać i wyrabiać sobie własne preferencje.

Talisker 13yo, 1993/2006, OB, 45,8%, The Distillers Edition, Double Matured in Amoroso Sherry Wood

Utarło się stwierdzenie, że wersje Distillers Edition z destylarni Talisker to swoiste “pewniaki”. Akceptowalna cena i ponadprzeciętna jakość. Pandemiczne degustacje przynoszą do domu coraz to ciekawsze smakołyki. A ta wyjątkowa pozycja to naładowana do granic możliwości whisky w aromaty wędzonej szynki, gęstego torfowego dymu, ziemistości i słoności (made by sea w akcji). W smaku brakuje odrobiny mocy, ale i tak jest dobrze. Gorzko, konkretnie, mięsiście. Wszystko zwieńczone długim finiszem. Zbalansowana i wielopoziomowa whisky. Taka na 6,5 punktu (średnia spotkania 5,68). W ciemno byłem głównym orędownikiem stwierdzenia, iż jest to Ledaig. Tak charakterystyczna nuta wędzonej szynki kojarzyła mi się tylko z Ledaig. I pudło. Talisker pokazuje zupełnie inne oblicze. Dobrze, że jestem słabym ryzykantem i nie zakładałem się. Ostatecznie mógłbym wchodzić pod stół i udawać psa. Pozdrawiam organizatorów degustacji – Daniela i Grzesia.